Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/107

Ta strona została przepisana.

począł się trwożyć na serjo i z pewnym niepokojem pytał przewodnika, gdzie spodziewa się znaleźć wodę?
— W jeziorze Salinas — odpowiedział Thalcave.
— A kiedyż do niego dojedziemy?
— Jutro wieczorem.
Argentyńczycy, gdy podróżują w pampie, kopią zazwyczaj studnie i znajdują wodę w głębokości kilku sążni; lecz podróżni nasi nie mogli użyć tego środka, jako nie zaopatrzeni w potrzebne do tego narzędzia. Musieli więc poprzestać na bardzo szczupłych porcjach wody ze swego zapasu, które nie zdołały zaspokoić w zupełności pragnienia.
Po przejechaniu trzydziestu mil w ciągu tego dnia, zatrzymano się wieczorem. Każdy pragnął wypoczynku po tylu trudach, a tu jak na nieszczęście noc była jedną z najprzykrzejszych, z powodu chmary natrętnych komarów i innych owadów. Pojawienie się ich było zapowiedzią zmiany wiatru, który rzeczywiście zwrócił się na północ. Dokuczliwie te owady znikają zwykle z nastaniem wiatru południowego, lub południowo-zachodniego.
O ile major potrafił zachować swoją zimną krew nawet wobec tych drobnych nieprzyjemności życia, o, tyle Paganel niecierpliwił się i zżymał. Klął komary i wszystkie owady, żałując, że nie ma wody kwasem zaprawnej, któraby uśmierzała nieco ból, wywołany przez ich ukąszenia, a chociaż go major uspokajał, jak mógł i umiał, tłumacząc, że Bogu raczej dziękować wypada a to, że z trzechkroć stu tysięcy gatunków owadów, jakie liczą naturaliści, ma się tylko z dwoma z nich do czynienia - wstał jednak nazajutrz w bardzo złym humorze.
Chcąc zdążyć na wieczór do jeziora Salinas, potrzeba było o brzasku wyruszyć w drogę. Konie były bardzo zmęczone; upadały z pragnienia, a jeźdźcy mogli im dać tylko bardzo małą i całkiem niewystarczającą porcję napoju. Posucha stała się jeszcze większą, a upał dokuczał coraz bardziej pod wpływem wiatru północnego, który w pampie jest tem, czem simum w Afryce.
Jednostajność podróży dnia tego przerwana była na chwilę. Mulrady, jadący przodem, zawrócił konia i oznajmił zbliżanie się oddziału Indjan. Każdy z innem uczuciem przyjął wiadomość o takiem spotkaniu. Glenarvan myślał o wiadomościach, jakich mu będą mogli dostarczyć dzicy o losie rozbitków z Britanji. Thalcave przeciwnie całkiem nie był zadowolony ze spotkania na drodze Indjan koczujących, których miał poprostu za złodziei i rabusiów i wolałby ich uniknąć. Idąc za jego radą, podróżni skupili się i broń nabili. Wypadało być wpogotowiu na wszelki wypadek.
Wkrótce ujrzano oddział Indjan, lecz ponieważ składał się tylko z dziesięciu ludzi, Patagończyk uspokoił się znacznie. Gdy Indjanie zbliżyli się na jakie sto kroków, można ich było rozróżnić z łatwością. Byli to dzicy z owego pokolenia, które generał Rosas zniósł w 1833 r.