tworzyły jakby niewielkie miasteczko. Czerwonaki nie obawiały się bynajmniej podróżnych, z czego Paganel niezupełnie był zadowolony.
— Dawno już — mówił do majora — ciekaw byłem widzieć czerwonaka w locie.
— Więc cóż z tego? — zapytał major.
— To, że ponieważ znajduję obecnie do tego sposobność, chcę z niej korzystać.
— Korzystaj, panie Paganel, ja ci nie bronię.
— Chodź ze mną, majorze, pójdź i ty Robercie potrzebuję
świadków.
I Paganel z Robertem i majorem zwrócili się ku stadu czerwonaków. Zbliżywszy się do nich na niewielką odległość, strzelił prochem, nie mając zamiaru zabić żadnego z tych ptaków; całe stado zerwało się wgórę, a uczony geograf przypatrywał się im bacznie przez okulary.
— A co — spytał majora, gdy już stado znikło — czy widziałeś je w locie?
— Przecież nie jestem ślepy — zimno odrzekł Mac Nabbs.
— Czy uważałeś, że w locie podobne są do strzał nasadzonych piórami?
— Bynajmniej tego nie spostrzegłem.
— Ani ja — dodał Robert.
— Byłem tego pewny! — mówił uczony z zadowoleniem. — A jednakże najpyszniejszy ze wszystkich skromnych ludzi, mój znakomity rodak, Chateaubriand, uczynił to nietrafne porównanie! Ach! bo widzisz, Robercie, porównanie jest to postać mowy najniebezpieczniejsza ze wszystkich; strzeż się jej przez całe życie i używaj chyba w nagłej ostateczności.
— Więc zadowolony jesteś ze swego doświadczenia? — spytał major.
— Jak najzupełniej.
— I ja także; ale wróćmy do naszych koni, bo przez twego znakomitego Chateaubrianda o milę pozostaliśmy za naszymi towarzyszami.
Dopędziwszy towarzyszów, zastał Paganel Glenarvana na żwawej rozmowie z Indjaninem, którego zdawało się, że nie rozumie. Thalcave często się zatrzymywał i bacznie patrzał na widnokrąg, a na twarzy jego malował się wyraz niejakiego podziwienia.
W braku tłumacza, Glenarvan sam usiłował coś od niego się dowiedzieć, ale napróżno; dlatego też, jak tylko spostrzegł Paganela, krzyknął zdaleka:
— Pośpieszaj, przyjacielu, bo nie możemy się w żaden sposób zrozumieć.
Paganel przez kilka minut rozmawiał z Patagończykiem, a potem rzekł, zwracając się do Glenarvana:
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/126
Ta strona została przepisana.