Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/128

Ta strona została przepisana.

Około czwartej godziny wieczorem na horyzoncie ujrzano niewielką wyniosłość, która w kraju tak płaskim za górę uchodzić mogła. Była to góra Tapalquem, u stóp której podróżni rozłożyli się obozem na noc następną.
Nazajutrz przejście przez tę górę odbyło się jak może być najłatwiej; nie mogła ona w rzeczy samej stanowić jakiejś trudności dla ludzi, którzy przeszli Kordyljery andyjskie; konie nawet bardzo mało bieg swój zwolniły. W południe podróżni przeszli około fortu opustoszałego na Tapalquem, który był pierwszym pierścieniem łańcucha forteczek, wzniesionych na całem wybrzeżu południowem, dla obrony od napadu krajowych rozbójników. Lecz, z wielkiem zadziwieniem Thalcave'a, nigdzie ani jednego Indjanina nie napotkano. Tylko około południa trzech konnych, dobrze uzbrojonych, ukazało się zdaleka na równinie; przypatrywali się oni przez chwilę orszakowi podróżnych, lecz dostąpić do siebie nie dozwolili i uciekli z szybkością nadzwyczajną. Glenarvan nie posiadał się z gniewu.
— To są Gauche — rzekł Patagończyk, dając tym dzikim nazwisko, które było powodem sprzeczki majora z Paganelem.
— Ach! Gauche! — powtórzył Mac Nabbs. — No, Paganelu, dziś gdy nie mamy wiatru północnego, cóż myślisz o tych zwierzętach?
— Myślę, że wyglądają na tęgich bandytów i takimi być muszą w rzeczy samej.
Wyznanie to Paganela wywołało śmiech ogólny, na który on przecież nie zważał, owszem z powodu tych Indjan zrobił jedno bardzo ciekawe spostrzeżenie.
— Czytałem gdzieś, że Arabowie mają w ustach dziwny wyraz dzikości, a w spojrzeniu ich łagodność i ludzkość się rozlewa. Otóż u dzikich Amerykan rzecz ta ma się zupełnie odwrotnie: ci ludzie mają szczególniej złośliwe spojrzenie.
Najbieglejszy fizjognomista nie potrafiłby lepiej scharakteryzować rasy indyjskiej.
Na zalecenie Thalcave'a postępowano w ścieśnionym szeregu, bo jakkolwiek okolica pusta była zupełnie, trzeba się jednak było mieć na baczności, aby coś nie zaskoczyło niespodzianie. Na ten raz ostrożność okazała się zbyteczna. Tegoż samego dnia wieczorem obozowano na obszernym placu ogrodzonym, gdzie kacyk Katriel zgromadzał zwykle swoją ludność. Nigdzie tu nie znaleziono śladu świeżej bytności ludzi; widocznie miejsce to oddawna już nie było odwiedzane.

Nazajutrz podróżni w dalszą puścili się drogę. Niedługo spostrzeżono pierwsze estancias[1], leżące najbliżej góry Tandil, lecz Thalcave postanowił nie zatrzymywać się tam i iść prosto do fortu

  1. Estancias (stacje) są to wielkie zakłady hodowli bydła na równinach argentyńskich.