Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/146

Ta strona została przepisana.

— Ponieważ kuchnię i pokój jadalny mamy na dole — mówił Paganel, sypiać przeto będziemy na pierwszem piętrze; dom jest obszerny komorne niedrogie — niema sobie czego żałować. Tam w górze natura sama przygotowała kołyski, w których przywiązawszy się dobrze, spać możemy jak w najlepszem łóżku. Obawiać się też niema czego, jest nas bowiem tylu, że odeprzeć potrafimy każdy napad Indjan lub innych dzikich zwierząt.
— Tylko nam broni brakuje — rzekł Tomasz Austin.
— Mam moje rewolwery — odpowiedział Glenarvan.
— Na cóż się one przydadzą — zauważył Tomasz Austin — skoro pan Paganel nie umie fabrykować prochu?
— To jest zbyteczne — rzekł Mac Nabbs, pokazując swoją ładownicę w jak najlepszym stanie.
— Skądże to masz, majorze? — spytał Paganel.
— Od Thalcave'a. Pomyślał on zapewne o tem, że proch może nam się przydać, i oddał mi go, nim rzucił się do wody na ratunek swego rumaka.
— Szlachetny i dzielny człowiek z tego Indjanina! — zawołał Glenarvan.
— Zapewne — dodał Tomasz Austin — jeśli wszyscy tutejsi mieszkańcy są tacy jak on, to uwielbiać należy Patagonję.
— Jak daleko jesteśmy od Atlantyku? — spytał major.
— Najdalej o czterdzieści mil — odrzekł Paganel. — A teraz, kochani przyjaciele, ponieważ każdemu wolno jest robić, co mu się podoba, pozwólcie przeto, że opuszczę was na chwilę; radbym sobie tam na samym wierzchołku urządzić obserwatorjum, z którego przy pomocy mej lunety mógłbym was ciągle uwiadamiać o tem, co się dokoła nas dzieje.
Nikt nie sprzeciwiał się uczonemu geograowi[1], który, bardzo zręcznie drapiąc się z gałęzi na gałąź, znikł wkrótce poza gęstą zasłoną liści.
Towarzysze jego zajęli się wtedy urządzeniem i przygotowaniem łóżek. Robota była niedługa i łatwa, bo ani kołder nie trzeba było przysposabiać, ani mebli ustawiać; wkrótce też wszyscy powrócili do ogniska.

Zaczęła się rozmowa, ale już nie o położeniu obecnem, które bądź co bądź cierpliwie znosić było trzeba; tym razem powrócono do niewyczerpanego przedmiotu rozmowy o losie kapitana Granta. Jeśli wody opadną i ustąpią, to Duncan za trzy dni ujrzy podróżnych na swym pokładzie, ale nie będzie tam biednych rozbitków: Granta i jego dwu majtków. Teraz nawet, po owem bezskutecznem przejściu Ameryki, zdawało się, że wszelka nadzieja odszukania ich stanowczo już jest stracona. Gdzież bowiem nowe zwrócić poszukiwania? A z drugiej znowu strony, jakże odjąć całkowitą nadzieję lady Hele-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – geografowi.