Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/156

Ta strona została przepisana.

dzieniec podziękował mędrcowi za radę i pobiegł szukać swego talizmanu. Zwiedził więc wszystkie stolice całego świata; ubierał się w koszule królów, książąt, panów i dostojników różnego rodzaju, lecz napróżno! Szczęście nie przychodziło. Popróbował dalej koszuli artystów, żołnierzy, kupców — a szczęścia jak nie było, tak nie było. Nareszcie znudzony przymierzaniem tylu koszul, powracał już smutny i zagniewany do pałacu swego ojca, gdy w polu napotkał pracowitego rolnika, orzącego ziemię, który śpiewał radośnie przy pracy. — Oto człowiek szczęśliwy — zawołał — albo, jeśli się mylę, to już chyba szczęścia niema na ziemi! Zbliżywszy się tedy do kmiotka, rzekł: — Mój poczciwy człowieku, powiedz mi szczerze, czy jesteś szczęśliwy? — O! i bardzo! — odpowiedział zagadnięty. — I niczego nie pragniesz? — Nie. — Czy nie pomieniałbyś się na los z królem? — Nigdy! — To sprzedaj mi, proszę, swoją koszulę, dobrze ci za nią zapłacę! — Chętniebym to uczynił, mój panie, ale ja nie mam wcale koszuli.




XXV.

POMIĘDZY OGNIEM A WODĄ.


Wszyscy pochwalili powiastkę Paganela, każdy jednak pozostał przy swem zdaniu, czyli, co na jedno wychodzi, że uczony nie przekonał nikogo. Zgodzono się jednak na to, że zawistnemu losowi trzeba zawsze odważnie stawić czoło i poprzestać na drzewie, skoro niema pałacu ani nawet chatki.
Na takich rozmowach zeszło do wieczora; tylko sen ożywczy i spokojny mógł zakończyć ten dzień pełen wzruszeń. Mieszkańcy ombu byli utrudzeni, nietylko przypadłościami powodzi, ale jeszcze i niesłychanym upałem. Już ich skrzydlaci towarzysze zabierali się do spoczynku; hilguery i słowiki pampy przestały wywodzić melodyjne trele i całe ptactwo znikło w zaciemnionej gęstwinie liści. Najwłaściwiej więc było iść za jego przykładem.
Przed udaniem się na spoczynek, Glenarvan, Paganel i Robert wdrapali się na najwyższe gałęzie, aby raz jeszcze obejrzeć płaszczyznę zalaną. Była dziewiąta godzina wieczorem; słońce zaszło. Świetne konstelacje półkuli południowej zdawały się być pokryte lekką gazą, z poza której migotały niewyraźnie; wszakże nie tak były zamglone, aby ich rozpoznać nie było można, i Paganel zwrócił uwagę Roberta na ten pas podzwrotnikowy, gdzie gwiazdy są błyszczące. Pomiędzy innemi pokazał mu „Krzyż południowy”, gromadę czterech gwiazd pierwszej i drugiej wielkości, rozłożonych w kształt rozwarto-