kąta prawie na wysokości bieguna; pokazał też „Centaura”, w którym świeci gwiazda najbliższa ziemi, bo tylko o ośm tysięcy miljardów mil (lieues) oddalona; „obłoczki Magellana”, dwa wielkie obłoki z których większy zajmuje przestrzeń dwa razy większą od pozornej powierzchni księżyca, nareszcie tę „Czarną dziurę”, w której, jak się zdaje, brak jest zupełny materji gwiaździstej.
Żałował bardzo, że Orion, którego z obu półkul widzieć można, me pokazywał się jeszcze; ale objaśnił swym słuchaczom jedną ciekawą właściwość kosmografji patagońskiej. W oczach tych poetycznych Indjan Orion reprezentuje ogromne lasso i trzy bolas, rzucone ręką myśliwca, przebiegającego łąki na firmamencie niebieskim. Wszystkie te konstelacje, odbite w zwierciadle wód, budziły podziw w oczach widzących jakby dwa nieba.
Gdy tak uczony Paganel rozprawiał, od wschodu zbierało się na burzę. Szeroka ciemna chmura przesłoniła gwiazdy i roztoczyła się szeroko. Musiała się ona posuwać coraz dalej własną siłą, bo powietrze było ciche zupełnie i najlżejszy nawet wietrzyk nie mącił spokoju, jaki panował w warstwach atmosferycznych. Żaden się listek nie poruszył na drzewie, najmniejsza zmarszczka nie przerwała gładkiej powierzchni wód; powietrza nawet zdawało się brakować, jak gdyby je rozrzedziła ogromna maszyna pneumatyczna. Atmosfera przesycona była elektrycznością, przebiegającą po nerwach wszystkich istot żyjących.
Te fale elektryczne szczególniej uczuć się dały Glenarvanowi, Robertowi i Paganelowi.
— Będziemy mieli burzę — oświadczył ten ostatni.
— Czy nie obawiasz się grzmotów? — spytał lord Edward Roberta.
— Och! milordzie! — odparł chłopiec — jak możesz przypuszczać coś podobnego?
— Tem lepiej, bo zdaje się, że burza już niedaleko.
— I będzie bardzo silna — dodał Paganel — o ile ze stanu nieba wnosić mogę.
— Nie burza to niepokoi mnie — mówił Glenarvan — ale te potoki deszczu, jakie jej towarzyszyć będą. Przemokniemy do szpiku. Mów, co chcesz, Paganelu, a ja zawsze twierdzę, że gniazdo nie może wystarczyć człowiekowi i sam się zaraz o tem własnym kosztem przekonasz.
— Ależ cokolwiek filozofji, kochany milordzie!
— Filozofja nie uchroni od zmoknięcia.
— Ale rozgrzewa.
— Chodźmy więc do naszych towarzyszy i zachęćmy ich, aby się filozofją i ponchami okryli, a nadewszystko uzbroili się w cierpliwość, której bardzo będziemy potrzebowali.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/157
Ta strona została przepisana.