jego towarzyszów. Marja Grant własną ręką stroiła przyszłe swego ojca mieszkanie, ustąpione przez pana Olbinetta, który przeniósł się do pokoju swej żony. Kajuta, o której mowa, przytykała do owego numeru szóstego, który Paganel zamówił sobie, jak mniemał, na pokładzie okrętu Scottia.
Uczony geograf ciągle prawie siedział tam zamknięty, pracując od rana do nocy nad dziełem, które miało nosić tytuł: „Wzniosłe wrażenia geografa w pampie argentyńskiej”. Słyszano często, jak głosem wzruszonym wypowiadał okresy wytworne, zanim je zapisał do swego dziennika, jak nieraz, sprzeniewierzając się muzie historji, wzywał boskiej Kaliopy, opiekującej się wielkiemi utworami epicznemi.
Paganel zresztą nie taił się z tem bynajmniej. Czyste córy Apollina opuszczały chętnie dla niego wierzchołki Parnasu lub Helikonu. Lady Helena szczerze mu tego winszowała, a major nie był niechętny tym odwiedzinom bóstw mitologicznych.
— Tylko — dodawał zawsze — wystrzegaj się, kochany Paganelu, zwykłych twych roztargnień; a jeśli przypadkiem przyjdzie ci ochota uczyć się mowy australijskiej, nie bierz się do tego za pomocą gramatyki chińskiej.
Tak więc wszystko składało się wybornie na pokładzie Duncana. Lord i lady Glenarvan z upodobaniem patrzyli na Johna Mangles i Marję Grant, lecz nie zaczepiali tej drażliwej kwestji, skoro jej nie dotykał sam kapitan.
— Co pomyśli stary Grant? — rzekł pewnego razu Glenarvan do lady Heleny.
— Pomyśli, że Mangles godny jest jego córki, i z pewnością się nie omyli.
Tymczasem jacht szybko posuwał się, dążąc do swego celu. W pięć dni po opuszczeniu przylądka Corrientes, 16-go listopada, wiać poczęły bardzo przyjazne jego żegludze wiatry zachodnie. Duncan rozwinął wszystkie swe żagle i pędził, jakby szedł o lepsze z jachtami Królewskiego Klubu na Tamizie; mało wstrzymywały jego bieg porosty, szeroko pokrywające morze i zamieniające je prawie w staw zielskiem zasłany. Duncan sunął po nich, jakby po łąkach pampy.
Nazajutrz, o brzasku, słyszeć się dał głos majtka z czatowni:
— Ziemia!
— W którym kierunku? — spytał Tomasz Austin, będący na służbie.
— Pod wiatr — odpowiedział majtek.
Okrzyk taki zawsze na okręcie sprawia pewne wzruszenie; to też wszyscy zaraz wybiegli na pomost, a Jakób Paganel skierował swą lunetę w stronę wskazaną, lecz nie mógł dostrzec nic takiego, coby było ziemi podobne.
— Spojrzyj w obłoki — rzekł do niego John Mangles.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/176
Ta strona została przepisana.