trzymasztowy okręt amerykański Philadelphia. Te tylko trzy katastrofy wymienia kronika archipelagu Tristan d'Acunha.
Glenarvan przygotowany był na to, że się tam niczego stanowczego nie dowie, i jeśli pytał gubernatora, to jedynie tylko dlatego, aby sobie nie mieć nic do wyrzucenia. Wysłał nawet parę łodzi, aby opłynęły wyspę, której obwód wynosi nie więcej nad siedmnaście mil; ani Londyn ani też Paryż nie zmieściłby się na niej, gdyby nawet była trzy razy większa.
Przez ten czas podróżni Duncana zwiedzali miasteczko i jego okolice. Ludność w Tristan d'Acunha wynosi zaledwie sto pięćdziesiąt mieszkańców. Są to Anglicy i Amerykanie, pożenieni z murzynkami i Hotentotkami z Przylądka Dobrej Nadziei, nie ustępującemi nikomu pod względem brzydoty. Dzieci, z tych małżeństw zrodzone, sztywne są jak Saksonowie, a czarne jak Afrykanie.
Turyści nasi, radzi, że czują ziemię pod nogami, przedłużyli swą przechadzkę po wybrzeżu, stykającem się z rozległą płaszczyzną, jedyną, która jest na tej wyspie uprawna; reszta kraju to skalista i lawowa pustynia, na której żyje mnóstwo albatrosów ogromnych i głupowatych tłuścieli.
Podróżni, zwiedziwszy skały, podążyli ku płaszczyźnie. Żywe i liczne strumienie, podsycane wiecznemi śniegami wierzchołka góry, szemrały tu i owdzie; zielone krzaki, na których tyle było wróbli, ile kwiatków, ożywiały i rozweselały okolice. Jedyny gatunek drzewa, wysokiego na dwadzieścia stóp, a raczej krzew olbrzymi, kolące krzewy wiciowate, inne znów wonne, mchy, wrzosy i t. d., stanowiły nieliczną, ale świetną florę i świadczyły, że wiosna nieustająca wywiera swój błogi wpływ na tę wyspę uprzywilejowaną. Paganel ze zwykłym sobie zapałem utrzymywał, że to jest właśnie owa słynna Ogygia,
opiewana przez Fenelona w jego dziele „Przygody Telemaka”. Proponował nawet lady Glenarvan, aby, wyszukawszy sobie grotę, zajęła miejsce nadobnej Kalipso, a dla siebie prosił tylko o urząd jednej z nimf jej posługujących.
Tak gawędząc i podziwiając naturę, podróżni o zmroku powrócili na pokład jachtu; w okolicach wioski pasły się stada wołów i baranów, a pola, okryte zbożem, kukurydzą i roślinami warzywnemi, dopiero od czterdziestu lat tam sprowadzonemi, ciągnęły się aż do ulic stolicy.
Powróciły też łodzie, na zwiady wysłane; w przeciągu kilku godzin opłynęły wyspę, nie znalazłszy nigdzie najmniejszego śladu Britannii.
Duncan mógł już przeto spokojnie opuścić tę gromadę wysp afrykańskich i płynąć dalej na wschód. Wieczór poświęcono na połów fok, które znajdują się tam w niezmiernej ilości i pod imieniem cieląt, lwów, niedźwiedzi i słoni morskich zalegają wybrzeża zatoki Falmouth. Dawniej na tych wodach przebywały też i wieloryby, lecz
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/178
Ta strona została przepisana.