Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/198

Ta strona została przepisana.

ności na pokładzie okrętu. Spodziewał się burzy gwałtownej, której nie wskazywał jeszcze obecny stan nieba, ale którą zapowiadało narzędzie nieomylne.
John przez noc całą pozostał na pomoście. Około godziny jedenastej niebo zachmurzyło się od strony południowej. John rozkazał natychmiast zwinąć wszystkie większe żagle. O północy wiatr czuć się dawał silniejszy, tak, że pędził atomy powietrzne z szybkością sześciu sążni na sekundę; trzeszczenie masztów oraz wewnętrznych wiązań statku zwróciło uwagę podróżnych, nie wiedzących dotąd o niczem. Paganel, Glenarvan, major i Robert wyszli na pomost — jedni przez ciekawość, drudzy, żeby pomagać w robocie. Po niebie czystem i gwiaździstem jeszcze niedawno toczyły się teraz gęste chmury, tu i owdzie poprzerywane plamami, jak wielka skóra lamparcia.
— Czy to huragan? — spytał krótko lord Glenarvan.
— Jeszcze nie, ale wkrótce będzie — odrzekł John.
Jako doświadczony marynarz, kapitan wydał rozkazy stosowne i sam ani na chwilę z pomostu się nie oddalał. Robił, co należało, aby nie oddać statku na wolę wichrów, a okręt od zbytniego kołysania się bronić.
W tej chwili barometr opadł do dwudziestu sześciu cali, co bardzo rzadko się zdarza, a stormglas[1] wskazywał burzę.
Była to pierwsza godzina po północy. Lady Helena i miss Grant, doznając silnego kołysania w swej kajucie, odważyły się wyjść na pomost. Wiatr dął gwałtownie z szybkością czternastu sążni na sekundę; liny metalowe dźwięczały, jak struny instrumentu muzycznego, po których przesuwa się smyczek olbrzymi; bloki uderzały o siebie; marynarze biegali, wydając okrzyki chrapliwe; żagle, których jeszcze nie zwinięto, strzelały, jak działa; fale, już wyolbrzymiałe, rzucały się na okręt, unoszący się, jak delfin, na ich grzywach.
Gdy kapitan spostrzegł kobiety, pobiegł śpiesznie ku nim i prosił, aby wróciły do kajuty; burza w tej chwili tak się już wzmogła, że lady Helena zaledwie słyszeć mogła słowa kapitana.
— Czy niema niebezpieczeństwa? — spytała, gdy się na krótko uciszyło.
— Żadnego, pani — uspokajał John Mangles — ale ani pani, ani miss Grant nie możecie zostać na pomoście.

Lady Glenarvan i jej towarzyszka nie opierały się temu rozkazowi, brzmiącemu raczej jak prośba. Zaledwie weszły do swej kajuty, szyby, jakkolwiek osłonięte zasuwami, zatrzęsły się od huku silnie uderzającego bałwana; gwałtowność wiatru zwiększyła się, maszty zgięły się pod naciskiem żagli, i jacht zdawał się podnosić na falach.

  1. Szkła, zawierające w sobie mieszaninę chemiczną, zmieniającą swój wygląd odpowiednio do kierunku wiatru i natężenia elektryczności atmosferycznej.