zatracenie okrętu. Stokroć lepiej było pozostać na ogromnym oceanie, przeciw którego wściekłości statek łatwiej jeszcze obronić się zdoła; jeśli natomiast burza zapędzi go do lądu, to jacht zginie.
John ruszył do lorda Glenervana. W rozmowie poufnej opisał mu szczerze całą okropność położenia i wkońcu oświadczył, że po ścisłym namyśle gotów jest skierować Duncana ku wybrzeżu i poświęcić go dla ocalenia, jeżeli to się okaże możliwe, osób na nim płynących.
— Rób, co uważasz za dobre — odpowiedział Glenarvan.
— A lady Helena, miss Grant?...
— Zawiadomię je w ostatniej dopiero chwili, gdy już wszelka nadzieja utrzymania się na morzu będzie stracona. Uprzedzisz mnie, o tem.
— Dobrze, milordzie!
Glenarvan powrócił do kobiet. Nie wiedziały one o całem niebezpieczeństwie, ale czuły jego wielkość; okazywały jednak nie mniej odwagi od swych towarzyszów. Paganel zupełnie nie wporę rozwijał teorję o kierunku prądów atmosferycznych; major, jak muzułmanin, wierzący w przeznaczenie, czekał, co się stanie.
Około jedenastej huragan zdawał się zmniejszać. Pierzchała mgła wilgotna i przez chwilową w niej przerwę John mógł dojrzeć ląd niski w odległości mil sześciu w kierunku wiatru. Jacht pędził ku temu lądowi. Fale wzbijały się do pięćdziesięciu z górą stóp wysokości. John rozumiał, że muszą tam mieć mocny punkt oparcia, o który odbijają się tak potężnie.
— Muszą tam być ławice piasku — zauważył Austin.
— I ja tak sądzę — potwierdził porucznik.
— W Bogu więc tylko nadzieja — rzekł John. — Jeśli on nie znajdzie dla Duncana dogodnego przejścia i nie przeprowadzi go przez nie, jesteśmy zgubieni.
— Morze teraz jeszcze jest wysokie — odrzekł porucznik — może się nam uda przebyć te ławice.
— Ależ patrz, mój drogi, jak strasznie fale się srożą. Jakiż okręt oprzeć się im zdoła! Módlmy się, mój przyjacielu!
Duncan tymczasem pędził ku wybrzeżu z szybkością przerażającą. Wkrótce był już tylko o dwie mile od ławic. Mgły co chwila zasłaniały ziemię; John jednak miał wrażenie, że poza tem pasmem bałwanów widzi wody spokojniejsze, na których Duncan byłby stosunkowo bezpieczniejszy. Lecz jakże się do nich dostać?
John wezwał podróżnych na pokład; nie chciał, aby w chwili rozbicia się okrętu byli zamknięci w kajutach. Glenarvan z towarzyszami trwożnie patrzyli na rozhukane morze. Marja Grant zbladła.
— John! — rzekł Glenarvan przyciszonym głosem. — Będę usiłował ocalić żonę lub zginę z nią razem. Ty pamiętaj o miss Grant.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/202
Ta strona została przepisana.