historję jego rozbicia się i niewoli. Jest to człowiek prawy i zasługuje na wasze zaufanie.
Glenarvan miał odpowiedzieć, że nigdy nie wątpił o dobrej wierze Ayrtona, gdy tenże wszedł i pokazał swe papiery. Akt podpisany był przez armatorów okrętu Britannia i przez kapitana Granta, którego rękę Marja poznała. Kontrakt stwierdzał że: „Tomasz Ayrton, majtek pierwszej klasy, ugodzony jest jako kwatermistrz na pokład trzymasztowego okrętu Britannia z Glasgowa”. Wszelka przeto wątpliwość co do tożsamości osoby Ayrtona ustała, boż trudno było przypuścić, aby papiery te, nie należące do niego, mogły się w jego ręku znajdować.
— Teraz — rzekł Glenarvan — naradźmy się, co nam czynić dalej wypada. Twoje szczególniej zdanie, Ayrtonie, będzie dla nas bardzo szacowne i proszę cię o nie.
Ayrton namyślał się przez chwilę, a nareszcie rzekł:
— Dziękuję ci, milordzie, za zaufanie, Jakie we mnie pokładasz, i mam nadzieję, że godnie mu odpowiem. Znam trochę ten kraj, obyczaje krajowców i jeśli mogę wam być użyteczny...
— Bezwątpienia — odparł Glenarvan.
— Tak samo, jak wy — mówił dalej Ayrton — przekonany jestem, że kapitan Grant i dwaj jego majtkowie ocaleli, ale ponieważ nie dostali się do posiadłości angielskich i dotąd nie powrócili, więc ani wątpić, że temu samemu co i ja ulegli losowi, to jest popadli w niewolę jakiego dzikiego pokolenia.
— Popierasz, Ayrtonie, moje zdanie i moje wywody — rzekł Paganel — rozbitkowie są niezawodnie u dzikich w niewoli, tak jak się tego obawiali, lecz czyż mamy sądzić, że tak samo jak ty uprowadzeni byli w kierunku północnym od trzydziestego siódmego stopnia?
— Tak się zdaje, panie — odrzekł Ayrton — pokolenia nieprzyjazne nigdy nie przebywają w bliskości okręgów podległych Anglikom.
— Otóż, toby utrudniało nasze poszukiwania — rzekł Glenarvan z niezadowoleniem. — Jakże tu trafić na ślad niewolników w głębi kraju tak rozległego?
Uwagę tę przyjęto milczeniem. Lady Helena zwracała do wszystkich wzrok pytający, nie otrzymując odpowiedzi. Paganel nawet, wbrew zwyczajowi swemu, pozostał niemy; utracił zwykłą swą bystrość, John Mangles wielkiemi krokami chodził po sali, jakgdyby znajdował się zakłopotany na pokładzie swego okrętu.
— A ty, panie Ayrton — rzekła wreszcie lady Helena — cóżbyś uczynił?
— Pani — żywo odpowiedział Ayrton — wsiadłbym co prędzej na pokład Duncana i popłynąłbym do miejsca, w którem rozbił się okręt kapitana Granta. Tam poradziłbym się okoliczności a może i wskazówek, jakieby przypadek mógł nastręczyć.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/215
Ta strona została przepisana.