John Mangles, popierając zamiar odbycia tej podróży, sam też miał zamiar przyłączyć się do orszaku i mówił o tem z lordem Glenarvanem. Przedstawiał, co mógł, na poparcie swego projektu, poświęcenie swoje dla lady Heleny i zacnego jej małżonka, pożytek, jaki z niego mieć może wyprawa przy urządzaniu pochodu: że obecność jego na pokładzie jachtu nie jest potrzebna — słowem, przytaczał wszystko, prócz powodu najważniejszego, ale o którym nie potrzeba było mówić Glenarvanowi.
— Powiedz mi, kapitanie, czy ufasz zupełnie porucznikowi?
— Najzupełniej. Tomasz Austin jest dobrym marynarzem; doprowadzi on Duncana do miejsca przeznaczenia, naprawi go zręcznie i odprowadzi znów na dzień umówiony. Tom jest niewolnikiem obowiązku i karności, nigdy nie ośmieli się zmienić w czemkolwiek lub opóźnić wykonania danego mu rozkazu. Wasza Dostojność może więc liczyć na niego, jakby na mnie samego.
— Zgoda zatem, pojedziesz z nami, bo nawet — dodał z uśmiechem — radbym, abyś był obecny, gdy odnajdziemy ojca miss Marji Grant.
— Och! Wasza Dostojność!... — szepnął John Mangles.
Nic więcej nie umiał powiedzieć, pobladł i pochwycił podaną sobie dłoń lorda.
Nazajutrz John Mangles w towarzystwie cieśli i majtków, obładowanych zapasami żywności, powrócił do osady Paddy O'Moore'a, z którym wspólnie miał się zająć obmyślaniem i przygotowaniem środków transportowych.
Cała rodzina Irlandczyka czekała już na niego, gotowa poddać się jego rozkazom. Obecny tam Ayrton nie odmawiał pomocy swej i rad, jakie mu dyktowało jego doświadczenie.
Paddy O'Moore i Ayrton zgadzali się na jedno, że damy powinny odbywać tę drogę na wozie zaprzężonym w woły, a mężczyźni konno. Paddy poddjął się dostarczenia koni, wołów i wozu.
Wóz mierzył dwadzieścia stóp długości i nakryty był budą płócienną; unoszące go cztery koła, były to poprostu tarcze drewniane bez obręczy, bez szpryc i bez okucia. Przód, od tyłu znacznie oddalony, połączony był z nim zapomocą bardzo prostego mechanizmu, nie dozwalającego nagle zawrócić. U przodu wozu sterczał dyszel długości 35 stóp, do którego zaprzężono wzdłuż trzy pary wołów. Tak ustawione zwierzęta ciągnęły głową i karkiem zarazem, a to przy pomocy podwójnej kombinacji jarzma przywiązanego do karku i łańcucha przybitego płaską klamrą do jarzma. Wielkiej potrzeba było zręczności do kierowania tą machiną wąską, długą, chwiejącą się i wywrotną, a zarazem do popędzania wołów, stąpających nierówno i leniwie. Lecz Ayrton nauczył się już tego w osadzie Irlandczyka
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/219
Ta strona została przepisana.