Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/236

Ta strona została przepisana.

Jeźdźcy otoczyli ciężki wóz i wjechano odważnie do rzeki. Zwykle, kiedy przeprawiają w bród wozy, otaczają je jakby różańcem pustemi beczkami, które podtrzymują wóz na powierzchni wody — lecz tutaj nie miano tego pomocniczego pasa i trzeba było spuścić się na roztropność wołów, kierowanych umiejętną ręką Ayrtona. Major i dwaj majtkowie jechali o kilka łokci na przodzie. Glenarvan i John Mangles po obu stronach wozu, gotowi pośpieszyć na pomoc damom; Paganel i Robert zamykali pochód.
Wszystko szło dobrze aż do środka Wimerry, lecz tu rzeka stawała się coraz głębsza i woda dochodziła powyżej kół. Gdyby woły straciły grunt, pociągnęłyby za sobą pojazd. Ayrton odważnie się poświęcił; wskoczył do wody, a schwyciwszy wołu za rogi, utrzymał je na dobrej drodze. W tej chwili wóz uderzył o coś, dał się słyszeć trzask, wóz mocno się pochylił, woda dosięgła nóg kobiet. Wóz zaczął posuwać się za prądem pomimo wysiłków Glenarvana i Johna Manglesa, którzy się uczepili jego boków. Była to chwila okropnej trwogi. Na szczęście, mocne targnięcie posunęło wóz ku brzegowi; woda stawała się coraz płytsza i wkrótce ludzie i konie dostali się szczęśliwie na brzeg zmoczeni, ale zadowoleni.
Jednakże przód wozu złamał się w owem uderzeniu, a koń Glenarvana stracił obie przednie podkowy.
Trzeba było prędko temu zaradzić. Spoglądano na siebie z miną dość zakłopotaną, gdy Ayrton ofiarował się pojechać do stacji Black-Point, położonej o dwadzieścia mil na północ, i stamtąd przyprowadzić kowala.
— Jedź, jedź, mój dzielny Ayrtonie — rzekł na to Glenarvan. — Ile czasu będziesz potrzebował, żeby wrócić do nas?
— Może z piętnaście godzin, lecz nie więcej.
— Ruszaj więc, a my tymczasem rozłożymy się obozem na brzegu Wimerry.

W parę minut potem Ayrton, na koniu Wilsona, znikł za gęstemi mimozami.




XXXVII.

BURKE I STUART.



Resztę dnia podróżni spędzili na pogadance i przechadzkach nad pięknemi brzegami Wimerry. Popielate żórawie i ibisy uciekały na ich widok, wydając chrapliwe okrzyki i kryjąc się pomiędzy wysokiemi gałęźmi dzikich drzew figowych; wilgi skakały po wspaniałych łodygach roślin z gatunku liljowatych; rybitwy porzucały swój połów. Tylko cywilizowańsza rodzina papug „bluemountain”, ubar-