Kotlina Newcastle-Water miała być podstawą nowych badań. Stuart napróżno usiłował przedrzeć się na północ lub na północno-wschód, przez gęsty las, który go otaczał; równegoż niepowodzenia doznał, chcąc podążyć na zachód, do rzeki Wiktorji. Niepodobne do
przebycia zarośla ze wszystkich stron zamykały mu wyjście. Wówczas przeniósł obóz swój dalej nieco, do błot Hower. Stąd udał się na wschód i na pokrytych piękną trawą równinach natrafił na potok Daily, a kierując się ku jego źródłom, przebył mil ze trzydzieści. Krajobraz coraz stawał się wspanialszy. Pastwiska ucieszyłyby i zbogaciły niejednego hodowcę; eukaliptusy dochodziły niezmiernej wysokości.
Zachwycony, Stuart jechał dalej. Dostał się nad brzegi rzeki Strangway i rzeczki Roper, odkrytej przez Leihardta. Wody ich płynęły wśród drzew palmowych, godnych tych stref zwrotnikowych. Tu podróżni znaleźli kilka pokoleń krajowców, które ich dobrze przyjęły. Wyprawa skierowała się na północno-zachód, odszukując, wśród kraju pokrytego żwirem i skałami, zawierającemi żelazo, źródła Adelajdy, wpadającej do zatoki Van - Diemen. Wjechali potem do ziemi Arnhem, którą przebyli wśród palm, bambusów, sosen i pendanów. Adelajda coraz stawała się szersza, a brzegi jej coraz błotnistsze;
morze było blisko. We wtorek 22-go lipca Stuart stanął obozem w błotach Fresh - Water. Niezmierna ilość strumieni, przerzynających drogę, stawała mu na przeszkodzie. Wysłał trzech swoich towarzyszów dla odszukania dróg możliwych do przebycia. Nazajutrz, to
okalając niepodobne do przebycia potoki, to brnąc po bagniskach, dostał się na wzniesioną płaszczyznę, pokrytą kępami drzew gumowych i drzewami o korze włóknistej. Tam stadami latały gęsi, ibisy i inne
ptactwo wodne nadzwyczaj dzikie. Krajowców prawie zupełnie nie było. Tylko wdali dawał się widzieć dym kilku obozowisk. Dnia 24-go lipca, w dziewięć miesięcy po wyjeżdzie z Adelajdy, o godzinie ósmej minucie dwudziestej z rana Stuart skierował się na północ.
Chciał tego samego dnia dostać się do morza. Grunt był wzgórzysty, pokryty gdzie niegdzie kawałkami rudy żelaznej i skałami wulkanicznemi; drzewa stawały się coraz mniejsze, jak to się zdarza w okolicach
nadmorskich. Wjechali na szeroką dolinę, powstałą z ustąpienia wód, otoczoną wieńcem krzaków. Stuart słyszy wyraźnie szmer fali, lecz nic nie mówi swoim towarzyszom. Wjeżdżają w lasek, gdzie wicie dzikiej
winnej latorośli zagradzają im drogę. Stuart posuwa się o kilka kroków naprzód i jest nad brzegiem oceanu Indyjskiego. „Morze, morze”! — woła zdumiony Thring. Inni nadbiegają i trzykrotnem „hurra” witają ocean Indyjski.
Ląd stały przebyto po raz czwarty.
Stuart, stosownie do przyrzeczenia, danego gubernatorowi sir Ryszardowi Macdonnellowi, obmył twarz, nogi i ręce w falach morskich, potem wrócił na dolinę i wyrył na drzewie początkowe litery swego nazwiska J. M. D. S. Następnie podróżnicy rozłożyli się obo-
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/241
Ta strona została przepisana.