Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/244

Ta strona została przepisana.

— Tyle go znam, co i, pan, kapitanie — odpowiedział Ayrton. — Zobaczymy zaraz.
Kowal zabrał się do roboty. Znał on rzecz swą doskonale, co łatwo było poznać po sposobie, w jaki się wziął do naprawy przedniej części wozu. Pracował zręcznie i okazał siłę niezwykłą. Major zauważył na jego spracowanej dłoni liczne ślady krwi sczerniałej i zastygłej; było to wskazówką świeżej rany, źle ukrytej pod wełnianą podartą koszulą. Mac Nabbs zapytał kowala o przyczynę tej blizny, jak się zdawało bardzo bolesnej, lecz zapytany nic nie odpowiedział, pracując dalej w milczeniu. We dwie godziny wszystkie uszkodzenia u wozu były naprawione; koń lorda Glenarvana był także podkuty, bo kowal przyniósł podkowy gotowe. Szczególny kształt tych podków zwrócił uwagę majora, lecz Ayrton objaśnił go, że umyślnie są one tak robione, aby po nich można było poznać ślad koni, oddalających się od stacji, wśród śladów pozostawionych przez inne konie.
Gdy koń był podkuty, kowal upomniał się o zapłatę, a otrzymawszy ją, oddalił się, nie wyrzekłszy ani słowa.
W pół godziny potem podróżni byli już w drodze. Za zasłoną z mimoz ciągnęła się przestrzeń szeroko odkryta, nosząca bardzo właściwe nazwanie „open plain”. Szczątki kwarcu i skał żelazistych rozrzucone były tu i ówdzie pomiędzy krzakami i bujną trawą, w której się pasły liczne stada. O kilka mil dalej koła wozu dość głęboko wrzynały się w grunt grząski, po którym płynęło mnóstwo nieregularnych strumyków, nawpół przykrytych powłoką z trzciny olbrzymiej. Potem jechano brzegiem ogromnych jezior słonych, silnie parujących. Podróż była łatwa i bynajmniej nic nudna.
Lady Helena prosiła swych towarzyszów, aby ją odwiedzali pokolei, gdyż salon jej był za szczupły do przyjęcia wszystkich razem; każdy więc, kto się utrudził konną jazdą, znajdował odpoczynek i przyjemność w rozmowie z tą miłą kobietą. Lady Helena wraz z miss Marją Grant z wielką uprzejmością przyjmowały gości w podróżnym salonie. W zaproszeniach codziennych i o Johnie Manglesie nie zapomniano, a rozmowa jego, choć nieco poważna, nie nudziła. Przeciwnie.
Przecięto wpoprzek pocztowy trakt z Crowland do Horsham, jadąc drogą bardzo piaszczystą, nigdy przez pieszych nic uczęszczaną. Na granicy hrabstwa Talbot podróżni przejeżdżali około sporej gromady niewielkich pagórków, a wieczorem stanęli o trzy mile powyżej Maryborough. Padał jakby drobniutki deszczyk; w każdym innym kraju byłby przemoczył grunt, lecz tu powietrze tak szybko i tak cudownie pochłaniało wilgoć, że obozujący nie poczuli jej wcale.
Nazajutrz, 29-go grudnia, pochód opóźniły nieco długie rzędy wzgórz, tworzące coś nakształt Szwajcarji w minjaturze. Podróżni większą czść drogi odbywali pieszo, wcale się na to nie uskarżając.