— Więc pan — pytał znowu Glenarvan — nie przypisuje dzikim tej zbrodni?
— Bynajmniej.
— Komuż zatem?
W tej chwili dała się słyszeć wrzawa o jakie pół mili wgórę rzeki. Powstało zbiegowisko, rosło szybko i wkrótce przybyło na stację; wśród zgromadzenia dwaj ludzie nieśli trupa. Był to trup dozorcy mostowego, zupełnie już zastygły. Dozorca zamordowany był uderzeniem puginału w samo serce. Mordercy chcieli zapewne przez odciągnięcie jego ciała daleko od Camden-Bridge utrudnić poszukiwania policji w pierwszej chwili.
Odkrycie to usprawiedliwiało w zupełności wątpliwość oficera. Dzicy nie brali udziału w tej zbrodni.
— Ci, którzy zadali ten cios — mówił doświadczony oficer — są to ludzie, którzy mieli już do czynienia z tem niewielkiem narzędziem.
To mówiąc, pokazał parę „darbies”, czyli rodzaj kajdanków na ręce, zrobionych z podwójnych ogniw żelaznych, opatrzonych zamkiem.
— Wkrótce spodziewam się — mówił dalej — że będę miał przyjemność ofiarowania im tej bransolety na podarunek noworoczny.
— Przypuszczasz pan więc?...
— Że to zrobili ludzie, którzy darmo odbyli podróż na okrętach jej królewskiej mości.
— Co, kryminaliści, skazani na wygnanie? — krzyknął Paganel, który zrozumiał tę przenośnię, używaną w osadach australijskich.
— Sądziłem — odezwał się Glenarvan — że im nie wolno przebywać w prowincji Wiktorji.
— Ech! — odpowiedział oficer — oni sobie sami pozwalają. Potrafią umknąć niekiedy z pod straży i, jeśli się nie mylę, to ci, o których myślę, przybyli tu wprost z Perth. Powrócą tam, wierzcie mi, panowie.
Pan Mitchell gestem potwierdzał słowa oficera policji. W tej chwili wóz podróżny zbliżał się do linji kolejowej. Glenarvan chciał kobietom oszczędzić okropnego widoku, pożegnał więc pośpiesznie naczelnika głównego osady i dał znak swym towarzyszom, aby poszli za nim.
— Niema powodu — mówił — do przerywania naszej podróży.
Za zbliżeniem się do wozu, Glenarvan w krótkości opowiedział żonie wypadek na kolei żelaznej, nie wspominając o zbrodni, która była powodem tego nieszczęścia; nie wspomniał również o obecności w tym kraju złoczyńców deportowanych, zachowując sobie uwiadomienie o tem Ayrtona, lecz na osobności. Potem orszak podróżny przejechał przez tor o kilkaset sążni powyżej mostu, zwracając się,
jak zwykle, w kierunku wschodnim.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/249
Ta strona została przepisana.