— Rozumiem i mówię — odpowiedział chłopiec angielszczyzną dość dobrą, choć mocno akcentowaną; mówił jak Francuzi, używający języka trzech Królestw zjednoczonych.
— Jak się nazywasz? — spytała lady Helena.
— Toliné — odpowiedział mały krajowiec.
- — Ach, Toline! — zawołał Paganel. — Jeśli się nie mylę, to ten wyraz w języku australijskim znaczy „kora drzewa”.
Toliné potwierdził skinieniem głowy i zwrócił swe oczy na podróżne kobiety.
— Skąd przybywasz, mój przyjacielu? — pytała dalej lady Helena.
— Z Melbourne, drogą żelazną Sandhurst.
— Czy byłeś w tym pociągu, który z szyn wyskoczył na moście Camden? — spytał Glenarwan.
— Tak jest, panie — odpowiedział Toliné — lecz Bóg biblijny mnie ocalił.
— Sam podróżowałeś?
— Sam. Wielebny Paxton powierzył mnie opiece Jeffries Smitha, ale ten zginął w owym wypadku.
— A na pociągu nie znałeś nikogo?
— Nikogo panie, lecz Bóg czuwa nad dziećmi i nigdy ich nie opuszcza.
Toliné mówił to wszystko głosem słodkim, serce przenikającym. Gdy wspominał o Bogu, głos jego poważniał, oczy mu się rozpromieniały i czuć było cały zapał religijny, przejmujący tę młodę duszę.
Ten entuzjazm religijny w tak młodym wieku łatwo było zrozumieć: dziecię to ochrzczone było przez misjonarzy angielskich i wychowane przez nich w surowych zasadach religji metodystów. Jego
spokojne odpowiedzi, postawa przyzwoita i ciemny strój już mu dawały minę bardzo poważną i przepowiadały w nim przyszłą Wielebność.
Lady Helena wypytywała go, dlaczego oddalił się z Camde Bridge i dokąd dążył przez te puste okolice?
— Wracam do mego pokolenia w Lachlan — odpowiedział. — Pragnę odwiedzić mą rodzinę.
— Twoi rodzice są Australijczycy? — spytał John Mangles.
— Australijczycy z Lachlan — odrzekł Toliné.
— Czy masz ojca i matkę? — rzekł Robert.
— Tak jest, mój bracie — odpowiedział Toliné, podając rękę młodemu Grantowi, bardzo zadowolonemu z tego tytułu brata; uścisnął on szczerze małego krajowca i nie potrzeba było więcej, aby zrobić z nich przyjaciół.
Podróżni, mocno zainteresowani odpowiedziami dzikiego malca, usiedli naokoło drzewa i słuchali go z zajęciem. Już słońce przechylało się poza wielkie drzewa; ponieważ miejsce bardzo było odpo-
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/252
Ta strona została przepisana.