wał z niej „nugget”, to jest bryłę złota rodzimego, wagi nieprawdopodobnej.
Glenarvan ciekawy był zwiedzić obszar eksploatowany, kazał więc, aby wóz szedł naprzód pod opieką Ayrtona i Mulradyego. Miał zamiar połączyć się z nimi za kilka godzin. Przewodnikiem i ciceronem
wycieczki był, jak się łatwo domyśleć, uczony Jakób Paganel.
Za jego to radą skierowano się ku bankowi. Ulice były szerokie, brukowane i starannie polewane wodą. Oko na każdym kroku spotykało olbrzymie afisze: Golden Compagny (limited), Digger's General Office, Nuggets Union i t. d. Stowarzyszenie rąk i kapitałów zastąpiło czynność pojedyńczą górnika. Ze wszech stron słyszeć się dawał turkot płóczkarń, lub maszyn, rozbijających kwarc drogocenny.
Poza budynkami mieszkalnemi rozciągały się „placers”, to jest obszerne przestrzenie ziemi eksploatowanej. Tam pracowali górnicy na rachunek kompanji, która dobrze ich wynagradzała. Trudno było
zliczyć wszystkie otwory, przez nich wykopane; cała przestrzeń ziemi wyglądała, jak jedno wielkie rzeszoto. Żelazo rydlów i łopat, lśniące na słońcu, rzucało blask żywy. Pomiędzy robotnikami znaleźć było
można typy wszystkich narodowości; ludzie ci godzili się jednak z sobą i spełniali swój obowiązek milcząco, jako ludzie płatni.
— Nie sądźcie jednak — mówił Paganel do swych towarzyszów — aby na ziemi australijskiej nie było już wcale tych rozgorączkowanych poszukiwaczów, dobijających się gwałtem fortuny w niepewnej grze kopalń. Wiem, że wielu z nich wynajmuje się kompanji
i nie mogą inaczej, bo wszystkie grunty złotodajne sprzedane są lub wydzierżawione przez rząd. Lecz i dla tego, kto nic nie ma, kto ani nająć, ani kupić nie może, temu pozostaje jeszcze szansa zbogacenia się bez kosztu.
— A to jak? — zapytała lady Helena.
— Tak — odpowiedział Paganel — że i my nawet, nie mający najmniejszego prawa do tych gruntów, moglibyśmy zbogacić się przy szczęściu.
— Ale jakim sposobem? — rzekł major.
— Przez jumping.
— Cóżto jest ten jumping? — pytał dalej major.
— Jest to rodzaj zmowy między górnikami, która często sprowadza gwałty i nieporządki, jakich władze nie potrafiły nigdy przytłumić.
— Ależ do licha, Paganelu — zawołał Mac Nabbs — nadużywasz naszej cierpliwości!
— Już, już kochany majorze, przystępuję do wyjaśnienia. Przyjęte jest, że wszelki grunt, w obrębie eksploatacji leżący, na którym nie pracowano w ciągu dwudziestu czterech godzin (wyjąwszy wielkie
święta), przechodzi na własność publiczną. Ktokolwiek go obejmie,
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/261
Ta strona została przepisana.