wielkiem zdziwieniem oberżystki nobler, ochrzczony sporą karafką wody, zmienił się na grog wielkobrytański.
Rozmawiano następnie o kopalniach i górnikach, jako o rzeczy świeżo w pamięci wszystkich będącej. Paganel, bardzo zadowolony ze wszystkiego, co widział, oświadczył jednak, że musiało to być o wiele ciekawsze dawniej, w pierwszych latach eksploatacji góry Aleksandra.
— Ziemia — mówił on — była wtedy nawskroś przeszyta dziurami i zalana legjonami mrówek pracownic, ale jakich mrówek! Wszyscy emigranci byli roznamiętnieni, ale nieoględni na jutro. Złotko
płynęło jak szalone: przepijano je lub przegrywano, a ta oberża, w której się znajdujemy, była „piekłem”, jak mówiono naówczas. Za każdem prawie rzuceniem kostki z jednej strony, następowało z drugiej uderzenie nożem. Policja nic poradzić nie mogła i nieraz gubernator kolonji musiał wyruszać z wojskiem regularnem przeciw tej zgrai zbuntowanych górników. Jednakże zdołał ich uspokoić; na każdego eksploatującego nałożył podatek konsensowy, który wybierał nie bez trudności. Pomimo to nieporządki były tu daleko mniejsze, niż w Kalifornji.
— Więc każdy, kto chce, może być górnikiem? — zapytała lady Helena.
— Tak jest, pani. Nie trzeba na to posiadać stopnia uniwersyteckiego. Dość jest mieć silne ręce. Awanturnicy, gnani nędzą, przybywali do kopalń przeważnie bez grosza, bogatsi z rydlem, ubożsi
z nożem, a każdy z wściekłością i gorączką zysku. Ciekawy był zaiste widok tych ziem złotodajnych! Grunt pokryty był namiotami, chatkami, lepiankami, barakami z ziemi, desek lub chróstu, w pośród których panował namiot gubernatora, ozdobiony flagą brytyjską i namioty jego agentów z grubego płótna niebieskiego, a dalej budy wekslarzy, handlarzy złota, oraz przemysłowców, frymarczących w najrozmaitszy sposób i spekulujących na to nagromadzenie bogactw i nędzy. Ci ostatni bogacili się na pewno. Trzeba było widzieć tych kopaczów z długiemi brodami, w czerwonych wełnianych koszulach, żyjących w błocie i wodzie. Powietrze napełniał bezustanny stuk rydlów i wyziewy smrodliwe, pochodzące ze szkieletów zwierząt gnijących na gruncie. Kurzawa dusząca, jakby mgłą obwijała tych nieszczęśliwych, dostarczając śmierci kontyngens niemały; w klimacie mniej zdrowym tyfus zdziesiątkowałby niezawodnie to ogromne zbiorowisko ludzkie. I gdybyż to choć powiodło się wszystkim tym awanturnikom! Ale przeciwnie; śmiało liczyć można, że na jednego zbogaconego górnika stu, dwustu nawet może umarło z nędzy i rozpaczy.
— Czy mógłbyś nam powiedzieć, Paganelu — zapytał lord Glenarvan — jak postępowano przy wydobywaniu złota?
— Nic prostszego — odpowiedział geograf. — Pierwsi poszukiwacze wydobywali złoto z piasku, jak to jeszcze dotąd praktykuje
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/264
Ta strona została przepisana.