Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/278

Ta strona została przepisana.

Istotnie, taka była przyczyna owych ruchów. Krajowcy bez żadnego przygotowania poczęli się atakować nawzajem i to z tak dobrze udaną zawziętością, że możnaby wziąć na serjo tę małą wojnę. Lecz Australijczycy, jak się na to zgadzają wszyscy podróżni, wybornie umieją udawać; więc i w tym razie znakomity okazali talent.
Narzędzia wojenne, służące im do napadu i obrony, składały się z maczugi drewnianej, zdolnej strzaskać najtwardszą czaszkę, i z narzędzia, utworzonego przez umocowanie gumą w rozszczepionym kawałku drzewa ostrego krzemienia. Siekiera taka posiada rękojeść długości dziesięciu stóp. Narzędzie to bardzo jest niebezpieczne w czasie wojny, a użyteczne podczas pokoju: służy ono do ucinania głów lub gałęzi, do rąbania drzew lub ciał ludzkich, stosownie do okoliczności.
Wśród ogłuszających krzyków, wszystkie te bronie zawzięcie poruszały się w dłoniach walczących; jedni padali, jakby zabici, inni wrzaskami głosili zwycięstwo. Kobiety, a szczególniej stare, jakby opętane przez ducha wojny, zagrzewały do walki, rzucały się na mniemane trupy i szarpały je, niby z zawziętością doskonale udaną. Lady Helena wciąż się obawiała, aby ta zabawka nie zmieniła się naprawdę w bitwę. Dzieci także uczestniczyły w tej wace[1]; chłopcy i dziewczęta z dziką wściekłością wymierzali sobie razy.
Cała ta komedja trwała już z dziesięć minut, gdy nagle walczący zatrzymali się, broń upadła im z ręki; głębokie nastało milczenie. Dzicy pozostali w ostatnich swoich postawach, jakby w żywych obrazach; możnaby mniemać, że skamienieli.
Jaka była przyczyna tej zmiany i dlaczego ta nagła nieporuszona posągowość? Podróżni rychło się o tem dowiedzieli.
Ze szczytów wyniosłych drzew gumowych zerwało się wielkie stado papug kakadu; głośnem szczebiotaniem napełniały one powietrze, a mieniącą się barwą pierza tworzyły jakby tęczę latającą. Ukazanie się tych ptaków było powodem przerwania walki, po której nastąpiło daleko pożyteczniejsze od niej polowanie.
Jeden z krajowców pochwycił narzędzie dziwnego kształtu, na czerwono pomalowane; odłączył się od swych towarzyszów ciągle nieruchomych i ruszył pomiędzy drzewa i krzewy, gdzie bujało stado kakadu. Czołgając się, nie sprawił najmniejszego szmeru, nie poruszył żadnego listka, nie trącił nigdzie kamyka. Był to prawdziwy cień pełzający.

Dziki, zbliżywszy się na stosowną odległość, rzucił swe narzędzie w kierunku poziomym na wysokości dwu stóp nad ziemią. Broń przeleciała tak przestrzeń około czterdziestu stóp, potem nagle, nie dotykając ziemi, podniosła się pod kątem prostym na sto stóp w powietrze, śmiertelnie raniła około tuzina ptaków i, zakreślając łuk, padła znowu u stóp myśliwca.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – walce.