Podróżni stali w osłupieniu, nie mogąc wierzyć oczom własnym.
— Jest to „boomerang” — rzekł Ayrton.
— Boomerang! — zawołał Paganel. — Australijski boomerang!
I jak dziecię ogląda cacko, tak Paganel pobiegł podnieść cudowne narzędzie, aby zobaczyć, co jest w niem we środku.
Możnaby istotnie przypuszczać, że jakiś mechanizm wewnętrzny, że jakaś sprężyna zmieniła tak nagle kierunek lotu tego narzędzia. Bynajmniej. Boomerang jest to kawał twardego, zakrzywionego drzewa, długości od trzydziestu do czterdziestu cali, pośrodku szerokości blisko trzech cali, a z obu końców ostro zaciosany. Po stronie wewnętrznej posiada wklęsłość, dochodzącą sześciu linij, a strona wypukła tworzy dwa wąziutkie brzeżki. Budowa równie prosta, jak niezrozumiała.
— Otóż to jest ów sławny boomerang! — rzekł Paganel, obejrzawszy uważnie dziwaczne narzędzie. — Kawałek drzewa i nic więcej. Dlaczego w pewnej chwili swego biegu poziomego podnosi się wgórę i wraca do ręki, która go wyrzuciła? Uczeni i podróżni nie umieli nigdy objaśnić tego zjawiska.
— Czy nie dzieje się tutaj to samo, co z obręczą, która, wyrzucona w pewien sposób, wraca na dawne swe miejsce? — zauważył John Mangles.
— Lub może — dodał Glenarvan — wskutek cofania się takiego, jak cofają się na bilardzie bile, uderzone w pewien sposób oznaczony.
— Bynajmniej — odpowiedział Paganel — w obu tych wypadkach jest punkt oparcia, sprawiający reakcję: ziemia lub sukno na bilardzie. Lecz tu właśnie brak tego punktu oparcia; narzędzie nie dotyka się ziemi, a przecież wznosi się wgórę, do znacznej wysokości.
— Jakże więc pan tłumaczy ten fakt, panie Paganel? — spytała lady Helena.
— Wcale go nie tłumaczę, pani; sądzę, że cała tajemnica leży w sposobie wyrzucenie boomeranga i w jego szczególnej budowie; rzucać w taki sposób, zdaje się, umieją sami tylko Australijczycy.
—— W każdym razie jest to dosyć dowcipne... jak na małpy — dodała lady Helena, spoglądając na majora, który potrząsał głową z niedowierzaniem.
Czas jednak upływał na tych zabawkach; Glenarvan nie chciał dłużej opóźniać swego pochodu na wschód. Prosił więc damy, aby powróciły do swoich miejsc na wozie, gdy jeden z dzikich nadbiegł w całym pędzie i głosem bardzo ożywionym wymówił kilka wyrazów.
— Ach! — rzekł Ayrton —— spostrzegli kazuary.
— Jakto, czy będzie polowanie? — spytał Glenarvan.
— Trzeba zobaczyć — zawołał Paganel — to musi być bardzo ciekawe! Może znowu boomerang będzie użyty.
— Jak myślisz, Ayrtonie?
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/279
Ta strona została przepisana.