w 1803 r. na wybrzeża Port-Philippe, przyjęty był przez dzikich i żył z nimi przez lat przeszło trzydzieści.
— Od tego czasu — rzekł Michał Petterson — jeden z ostatnich numerów dziennika Australasian donosi znów, że niejaki Morrill powrócił do swych rodaków po szesnastu latach niewoli. Z kapitanem
musi być to samo właśnie, bo i Morrill, po rozbiciu się okrętu Peruvienne w 1846 r., wzięty do niewoli przez dzikich, uprowadzony był w głąb kraju. Tak więc sądzę, że nie wypada tracić nadziei.
Słowa te nadzwyczajną sprawiły radość, tem więcej, że potwierdzały objaśnienia, jakie już w tym względzie dali Ayrton i Paganel.
Gdy kobiety wstały od stołu, zaczęto mówić o zbrodniarzach zbiegłych. Młodzi koloniści wiedzieli już o wypadkach na moście Camden, lecz nie obawiali się bynajmniej odwiedzin zbiegłych przestępców. Nie śmieliby oni napadać na osadę, mającą przeszło stu
ludzi; nie przypuszczano zresztą, aby się mogli zaawanturować aż w pustynie Murrayu, gdzie nie było co robić, a tem bardziej do osad Nowej Walji, gdzie wszystkie drogi bardzo były strzeżone. Takie też właśnie było zdanie Ayrtona.
Na prośbę uprzejmych gospodarzy, lord Glenarvan dzień cały przepędził na stacji Hottam. Te dwanaście godzin opóźnienia były zarazem godzinami odpoczynku, tak dla ludzi jak i dla zwierząt, które wszelką znalazły wygodę w dobrze zaopatrzonych stajniach osady.
Uzyskawszy przyzwolenie swych gości, dwaj młodzieńcy ułożyli program, według którego miano dzień przepędzić; całe towarzystwo chętnie się nań zgodziło.
W samo południe siedm pięknych rumaków niecierpliwie tratowało ziemię u bram domu, a elegancki powozik, w cztery zaprzężony konie i kierowany ręką zręcznego woźnicy, przygotowany był
dla dam. Mężczyznom podano wyborną broń myśliwską, a dojeżdżacze na koniach pilnowali psów, wesoło skaczących i szczekających wśród zarośli.
Przez cztery godziny towarzystwo przebiegało drogi i aleje tego parku, rozległego jak niewielkie jakie państewko dawniejszej Rzeszy Niemieckiej; pomieściłyby się w nim takie Reuss - Schleitz, lub Saxen-Coburg-Gotha. A chociaż było tu mniej ludzi, zato o wiele więcej baranów. Zwierzyny był też dostatek wielki, często więc rozlegały się strzały, niepokojące cichych mieszkańców tych płaszczyzn
i lasów. Młody Robert, jadący obuk majora Mac Nabbsa, cudów dokazywał. Śmiały ten chłopiec, pomimo przestróg i zaleceń swej siostry, zawsze był na czele i pierwszy do strzału. John Mangles uspokajał Marję zapewnieniem, iż czuwa nad nim.
W tej wycieczce myśliwskiej zabito kilka zwierząt właściwych temu tylko krajowi, a które Paganel aż dotąd znał zaledwie z nazwiska — pomiędzy innemi: wombata i bandicoota.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/288
Ta strona została przepisana.