dających, że niektóre więzły w pniach drzew. Trzeba było czekać przejścia nawałnicy, aby nie być przez nią ukamienowanym. Trwało to blisko godzinę, poczem podróżni weszli znowu na skały spadziste, śliskie jeszcze od resztek topniejącego gradu.
Pod wieczór, wóz podziurawiony, chwiejący się, ale mocno jeszcze stojący na kołach, spuszczał się z ostatnich pochyłości Alp, posuwając się wśród pojedyńczo rosnących jodeł. Przejście prowadziło na płaszczyzny Gippslandu. Przebyto więc szczęśliwie Alpy i zabrano się, jak zwykle, do rozbicia namiotów na nocny wypoczynek.
Dnia 12-go o świcie, z zapasem nowych sił i zapału, puszczono się w dalszą drogę. Wszystkim pilno już było stanąć co najrychlej u celu, to jest dojść do tego punktu na oceanie Spokojnym, w którym nastąpiło rozbicie się okrętu Britannia. Tam tylko można się było spodziewać trafienia na ślady pewniejsze rozbitków; dlatego też Ayrton nalegał na lorda Glenarvana, aby wyprawił do Duncana rozkaz udania się ku wybrzeżu, celem zgromadzenia pod ręką wszystkich środków do dalszych poszukiwań. Według jego zdania, wypadało korzystać z drogi, prowadzącej z Lucknow do Melbourne, gdyż później trudno będzie znaleźć bezpośrednią komunikację ze stolicą.
Zdawało się, że wypada słuchać rady kwatermistrza. Paganel zgadzał się na nią w zupełności; podzielał on także przekonanie, że obecność jachtu bardzo w podobnych okolicznościach może być pożyteczna i że jeżeli nie skorzysta się z drogi z Lucknow, potem nie będzie można znaleźć sposobności przesłania pisma de[1] Melbourne.
Glenarvan był niezdecydowany i już może byłby wysłał rozkazy, które Ayrton usilnie zalecał, gdyby major nie sprzeciwiał się temu uporczywie. Dowodził on, że wyprawie koniecznie była potrzebna obecność Ayrtona; że za zbliżeniem się do wybrzeży kraj będzie
mu lepiej znany; że gdyby wypadkiem trafiono na ślady kapitana Granta, to kwatermistrz lepiej, niż ktokolwiek inny, potrafi z nich skorzystać; że nareszcie on tylko jeden może wskazać miejsce rozbicia się Britanji.
Mac Nabbs nalegał przeto, aby jechać dalej, nie zmieniając pierwotnego programu. John Mangles był tego samego zdania i silnie popierał majora. Młody kapitan zrobił nawet uwagę, że rozkazy Jego Dostojności łatwiej dojdą do Duncana, gdy będą wyprawione z zatoki Twofold, aniżeli przez posłańca, zmuszonego przebiec dwunastomilową przestrzeń całkiem dzikiego kraju.
Zdania ich przeważały. Postanowiono zatem nic nie przedsiębrać aż za przybyciem do zatoki Twofold. Major obserwował Ayrtona, który mu się wydawał dosyć niezadowolony. Major jednak nie wspomniał o tem nikomu i, jak było jego zwyczajem, spostrzeżenia swe zachował dla siebie.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – do.