i konia, które nam pozostają, trzeba sobie z ich pomocą radzić, jak można.
— Gdyby wóz nie był tak głęboko zagrzązł — rzekł John — to te zwierzęta, idąc pomaleńku, dociągnęłyby go do wybrzeża. Przedewszystkiem więc trzeba wydobyć ten wóz przeklęty.
— Będziemy próbować, Johnie — odpowiedział Glenarvan. — Powróćmy do obozowiska, gdyż tam zapewne niepokoją się długą naszą nieobecnością.
Ayrton i Mulrady rozpętali zwierzęta; wracano, trzymając się wciąż nierównego brzegu rzeki.
W pół godziny potem Paganel, Mac Nabbs, lady Helena i miss Grant — wiedzieli już, co się stało.
— Doprawdy — zauważył szyderczo major — szkoda, Ayrtonie, że nie potrzebowałeś podkuć wszystkich naszych zwierząt w Wimera.
— A to dlaczego, panie? — zapytał Ayrton.
— Bo ze wszystkich koni pozostał nam tylko ten jeden, któregoś powierzył twemu kowalowi.
— Prawda! — rzekł John Mangles. — Czy to nie dziwny zbieg okoliczności?
— Wypadek i nic więcej — odpowiedział kwatermistrz, patrząc bacznie na majora.
Mac Nabbs zacisnął wargi, jakby powstrzymując się od powiedzenia czegoś; wszyscy czekali, czy nie dokończy swej myśli — lecz major, milcząc, odszedł do wozu, który Ayrton oglądał.
— Co on chciał powiedzieć? — zapytał Johna Glenarvan.
— Nie wiem — odparł kapitan — jednakże major nie ma zwyczaju mówić bez powodu.
— Tak jest, panie John — rzekła lady Helena — Mac Nabbs musi podejrzewać o coś Ayrtona.
— Podejrzewać? — odezwał się Paganel, wzruszając ramionami.
— O co? — zapytał Glenarvan. — Czyżby go posądzał o zabicie naszych koni i wołów? Ale w jakimże celu? Czyż Ayrton nie ma wspólnego z nami interesu?
— Masz słuszność, kochany Edwardzie — rzekła lady Helena — dodałabym jeszcze, że Ayrton od samego początku podróży dawał nam ciągle niezaprzeczone dowody przychylności.
— To prawda — potwierdził John. — Ale w takim razie cóżby znaczyła uwaga majora? Muszę dojść tego koniecznie.
— Czyżby go posądzał, że jest w zmowie z tymi zesłańcami?... — zawołał nieoględnie Paganel.
— Jakimi zesłańcami? — spytała miss Grant.
— Pan Paganel omylił się — wtrącił żywo John Mangles. — Wie on dobrze, iż niema zbiegłych zesłańców w prowincji Wiktorji.
— Ech! do licha, to prawda! — rzekł Paganel, chcąc naprawić to, co powiedział. — Gdzież u djabła mam głowę! Co za zesłańcy!
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/300
Ta strona została przepisana.