Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/306

Ta strona została przepisana.
XLVI.

ZEALAND I ALAND.


Wymówienie nazwiska Ben Joyce wstrząsnęło wszystkich, jak uderzenie gromu. Ayrton nagle się wyprostował. W ręce trzymał rewolwer. Huknął strzał. Glenarvan upadł, trafiony kulą. Nazewnątrz dało się słyszeć kilka wystrzałów.
John Mangles i majtkowie, ochłonąwszy ze zdziwienia, chcieli się rzucić na Ben Joyce'a; lecz zuchwały zbrodniarz uciekł już i połączył się ze swą bandą, czatującą na brzegu lasu gumowego.
Namiot nie ochraniał dostatecznie od strzałów. Trzeba się było cofać. Glenarvan, lekko raniony, powstał.
— Do wozu, do wozu! — wołał John Mangles — ciągnąc lady Helenę wraz z Marją Grant, które wkrótce znalazły się bezpieczne poza mocnemi ścianami wozu.
Wtedy dopiero John, major, Paganel i majtkowie porwali strzelby, gotowi dać odpór zbójcom. Glenarvan i Robert pozostali przy kobietach, a p. Olbinett przyłączył się do obrońców.
Wszystko to stało się błyskawicznie. John Mangles obserwował pilnie brzeg lasu. Za przybyciem herszta bandy, strzały ustały nagle. Chwilowo głębokie nastało milczenie. Obłoczki białego dymu jeszcze rysowały się pomiędzy gałęźmi drzew gumowych, wysokie zarośla gastrolabium stały nieporuszone; znikły naraz wszelkie oznaki ataku.
Major i John Mangles posunęli się na rekonesans aż do wielkich drzew. Nie było tam jednak nikogo. Widniały jeno liczne ślady kroków i tlejące się flejtuchy, świeżo ze strzelb wypadłe. Major, jako człowiek przezorny, przygasił je nogą, bo dosyć było najmniejszej iskierki, aby w tym lesie suchych drzew wzniecić pożar straszny i niebezpieczny.
— Zbrodniarze uciekli — mówił major — i właśnie to ich zniknienie mocno mnie niepokoi. Wolałbym patrzeć im w oczy. Lepszy jest tygrys w otwartej płaszczyźnie, aniżeli wąż ukryty w trawie. Przebiegnijmy te krzaki naokoło wozu.
Major i John przejrzeli okolicę, lecz od skraju lasu aż do brzegu Snowy żadnego nie napotkali zbójcy. Banda Ben Joyce'a znikła, jak stado ptaków drapieżnych; zniknięcie to jednak było tak dziwne, że tem większą czujność nakazywało — i rzeczywiście miano się na baczności. Wóz, jako miejsce ufortyfikowane, stał się środkowym punktem obozowiska, a straż nieustanną pełnili dwaj ludzie, zmieniający się co godzina.
Pierwszem staraniem lady Heleny i Marji Grant było opatrzyć ranę lorda Glenarvana. Gdy padł ugodzony kulą, przerażona lady Helena zaraz pobiegła do niego. Wobec niebezpieczeństwa, odważna ta kobieta potrafiła pokonać swą rozpacz i co prędzej odprowadziła