Nareszcie około jedenastej godziny Wilson oznajmił ich powrót. Paganel i John Mangles znękani byli trudem pochodu dziesięciomilowego.
— Cóż ten most? — Czy znaleźliście ten most? — pytał Glenarvan, wybiegając naprzeciw przybyszów.
— Znaleźliśmy — odpowiedział John Mangles — most... Złoczyńcy przeszli po nim, ale...
— Ale... — powtórzył Glenarvan, jakby nowe przeczuwając nieszczęście.
— Ale spalili go po przejściu! — dokończył Paganel.
EDEN.
Nie czas było rozpaczać, działać było potrzeba. Chociaż most Kempler-Pier był zniszczony, trzeba było przeprawić się przez rzekę Snowy bądź co bądź i wyprzedzić bandę Ben Joyce'a w dostaniu się
na brzeg zatoki Twofold. Więc nie tracono czasu i słów napróżno i nazajutrz zaraz, 16-go stycznia, John Mangles i Glenarvan poszli zbadać rzekę, w celu urządzenia przeprawy.
Burzliwe i deszczami wezbrane wody rzeczne nie opadały. Owszem, z nieopisaną wściekłością szalały coraz zawzięciej; puszczać się na nie, było to prawie to samo, co poświęcać się na śmierć. Glenarvan stał nieporuszony, z rękoma na piersi skrzyżowanemi i z
głową nadół spuszczoną.
— Pozwól, milordzie, abym przepłynął rzekę wpław i dostał się na drugą stronę — rzekł John Mangles.
— Nie kapitanie — odpowiedział Glenarvan, powstrzymując za rękę zuchwałego młodziana — poczekajmy!
I obaj powrócili do obozowiska. Dzień cały przeszedł w najwyższym niepokoju. Po dziesięć razy Glenarvan powracał do rzeki, kombinując w swej głowie najzuchwalsze pomysły przebycia jej, lecz napróżno. Gdyby potoki lawy płynęły w jej łożysku, nie byłaby
trudniejszą do przebycia.
Podczas tych długich godzin, na próżnem spędzanych rozmyślaniu, lady Helena, wspierana radami majora, najczulszem staraniem otaczała biednego majtka, wracającego pomału do życia. Mac Nabbs
upewnił się, że niebezpieczeństwa nie było, a osłabienie łatwo było usprawiedliwić znacznym upływem krwi. Skoro więc rana się zamknęła i krwotok ustał, czasu już tylko było potrzeba i wypoczynku do zupełnego wyzdrowienia. Lady Helena domagała się, aby chory