Niedbalstwo takie nie do darowania zmuszało Johna do ciągłej czujności; żeby nie Mulrady i Wilson, to statek nieraz położyłby się na bok pod uderzeniem. Will Halley zasypywał w takich razach obu przekleństwami; oni zaś, niebardzo cierpliwi, gotowi byli nieraz sprawić mu łaźnię i zapakować na spód statku na całą resztę podróży. Ale Mangles powściągał ich i uspokajał słuszne ich oburzenie.
Niemniej jednak niepokoiło go położenie statku, ale nie chciał trwożyć Glenarvana, zwierzał się tylko ze swych obaw majorowi i Paganelowi. Mac Nabbs radził mu to samo, co chcieli zrobić Wilson i Mulrady.
— Nie powinieneś się wahać w objęciu dowództwa, albo przynajmniej kierownictwa statkiem, jeśli ci się to zdaje pożyteczne. Niech sobie ten pijak, gdy wysiądziemy, obejmie znów dowództwo i pójdzie na dno morskie, jeśli mu się to podoba.
— Masz pan słuszność, majorze — odpowiedział John — i niezawodnie zrobię tak, gdy trzeba będzie koniecznie. Ale dopókiśmy na pełnem morzu, to dosyć będzie pilnować; ja i nasi majtkowie nie zejdziemy z pokładu. Dopiero gdy się zbliżymy do brzegów, a ten
Will Halley nie okaże rozumu, to przyznam, że znajdę się w kłopocie.
— Czy nie mógłbyś zarządzić kierunku, w jakim powinniśmy płynąć? — pytał Paganel.
— To niełatwo — odpowiedział John — bo, czy wierzycie, że niema tu nawet karty morskiej.
— Doprawdy?
— Tak jest! Statek ten kursuje tylko między Edenem i Aucklandem, a Will Halley tak już zna te strony, że nie potrzebuje mapy.
— Zapewne też wyobraża sobie, że jego statek sam zna drogę i kieruje się sam — dorzucił Paganel.
— Nie wierzę w statki, znające tę sztukę, i przeczuwam, że znajdziemy się w kłopocie nielada, zbliżywszy się do brzegów, jeśli Will Halley będzie pijany.
— Miejmy nadzieję, że bliskość ziemi przywoła go do rozumu — rzekł Paganel.
— Zatem — dodał major — w razie przypadku nie umiałbyś poprowadzić statku do Aucklandu?
— Ani sposób bez karty tych wybrzeży — odpowiedział John — Przystępy tam są nadzwyczaj niebezpieczne; jest to szereg małych zatoczek nieregularnych i fantazyjnych, jak na brzegach Norwegji, i trzeba mieć dużo doświadczenia, żeby wyminąć liczne skały, znajdujące się na dnie. Woda pokrywa je tylko na kilka stóp, a statek uderzenia o nie nie wytrzyma, choćby najmocniej był zbudowany.
— W takim razie — rzekł major — nie byłoby nic innego do roboty, jak tylko wysiąść na brzeg.
— Tak jest, majorze — odpowiedział John — i to, gdyby się dało.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/340
Ta strona została przepisana.