— Bynajmniej, mój drogi — odpowiedział Paganel. — Anglicy postanowili iść na prowincję Taranaki i oblec Mataitawę, fortecę Williama Thompsona. A w chwili wyjazdu z Paryża dowiedziałem się, że gubernator i generał przyjęli poddanie się plemienia Taranga, pozostawiając im trzy czwarte ich ziem. Mówiono także, iż główny naczelnik powstania, William Thompson, zamyślał o poddaniu się, ale dzienniki australijskie zaprzeczyły tej wiadomości. Zdaje się więc, że teraz opór nowej nabrał siły.
— I czy teatrem tej walki będą według twego zdania, Paganelu, prowincje Taranaki i Aucklandu?
— Tak sądzę.
— A więc ta właśnie prowincja, w której wylądowaliśmy wskutek rozbicia się Macquarie?
— Nieinaczej. Wylądowaliśmy o kilka mil powyżej portu Kawhia, w którym powiewa jeszcze narodowa chorągiew Maorysów.
— W takim razie lepiej byłoby skierować się ku północy — zauważył Glenarvan.
— Słuszna uwaga, zaprawdę — odrzekł Paganel. — Nowo-Zelandczycy pałają nienawiścią ku Europejczykom, a szczególniej ku Anglikom. Strzeżmy się więc dostać w ich ręce.
— Może napotkamy jaki oddział wojsk europejskich — rzekła lady Helena. — Byłoby to szczęśliwe zdarzenie.
— Zapewne pani, ale ja powątpiewam o takiem zdarzeniu. Pojedyńcze oddziały niechętnie się biją w polu, gdzie najmniejszy krzak, każde zarośle ukrywać może zręcznego strzelca. Nie liczę więc zupełnie na żołnierzy z 40-go pułku, ale więcej na misje, założone na zachodniem wybrzeżu. Z łatwością możemy się dostać etapami od jednej do drugiej, a najlepiej będzie udać się drogą, którą przebył Hochstetter, wzdłuż rzeki Waikato.
— Czy to był podróżnik, panie Paganel? — zapytał Robert Grant.
— Tak, mój chłopcze; był on członkiem wyprawy naukowej, żeglującej na austrjackiej fregacie Novara, w czasie podróży jej naokoło ziemi w 1858 roku.
— Panie Paganel — odrzekł Robert, którego oczy zajaśniały dziwnym blaskiem na myśl o wielkich wyprawach geograficznych — czy Nowa Zelandja, podobnie jak Australja, była zwiedzana przez podróżników tak znakomitych jak Burke i Stuart?
— Była, była, moje dziecko, np. przez doktora Hookera, profesora Brizarda, naturalistów Dieffenbacha i Juljusza Haasta. Nie są oni przecież tak sławni, jak podróżnicy australijscy albo afrykańscy, lubo niejeden z nich życiem przypłacił awanturniczy zapał.
— I pan zna ich historję? — zapytał młody Grant.
— Doskonale, mój chłopcze; a ponieważ widzę, iż jesteś ciekawy, opowiem ci ją.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/373
Ta strona została przepisana.