— I my także posłuchamy pana — dodała lady Helena. — Nie pierwszy to raz nauczymy się czegoś dzięki niepogodzie. Mów dla wszystkich, panie Paganel.
— Jestem na rozkazy pani — odrzekł geograf lecz uprzedzam, iż opowiadanie moje nie będzie długie. Nowa Zelandja jest za mała, aby jej nie przejrzały poszukiwania człowieka; dlatego też bohaterowie nie byli śmiałymi podróżnikami, ale poprostu turystami, którzy padli ofiarą najprozaiczniejszych przygód.
— I jakżeż się nazywają? — zapytała Marja Grant.
— Geometra Witcombe i Charlton Howitt, ten sam, który odnalazł zwłoki Bunkego w owej pamiętnej wyprawie, której szczegóły opowiadałem, gdyśmy spoczywali na brzegach Wimerry.
Witcombe i Howitt dowodzili dwiema wyprawami do wyspy Tawai-Pounamon. Obaj wyjechali z Christchurch, w pierwszych miesiącach 1863 r., dla wyszukania rozmaitych przejść w górach północnej prowincji Canterbury. Howitt, kierując się ku zachodniej granicy, założył główne swe siedlisko nad jeziorem Brunner. Witcombe, przeciwnie, znalazł w dolinie Rakaja przejście, dotykające do wschodniej strony góry Tyndalla.
Witcombe miał za towarzysza podróży Jakóba Loupera, który całą tę podróż i smutne jej następstwa opisał w Lyttelton-Times.
O ile sobie przypominam, dnia 22-go kwietnia 1863 r. obaj poszukiwacze stanęli u stóp lodowca, z którego Rakaja bierze początek, a wszedłszy na szczyt jego, zaczęli szukać nowych przejść w okolicy. Nazajutrz Witcombe i Louper, wycieńczeni, skostniali z zimna, obozowali wśród śniegów, o cztery tysiące stóp nad poziomem morza. Przez siedem dni błądzili po górach i w głębi dolin, których urwiste ściany tamowały wyjście, zmuszeni obywać się bez ognia a często i bez pożywienia, bo cukier zmienił się w syrop, a suchary zwilgotniały zupełnie. Nakoniec 29-go kwietnia napotkali chatkę Maorysów, a w ogrodzie znaleźli kilka garści kartofli. Był to ostatni ich posiłek, wspólnie spożyty. Wieczorem przybyli na brzeg morza, u ujścia rzeki Taramakau, którą trzeba było przebyć, aby skierować się na północ, ku rzece Grey. Taramakau był głęboki i szeroki. Louper, po długiem szukaniu, znalazł dwie uszkodzone łódki, które, naprawiwszy jako tako, połączył z sobą. Obaj podróżnicy wypłynęli wieczorem, lecz nagle łódki zaczęły się napełniać wodą.
Witcombe rzucił się wpław i powrócił na lewy brzeg; Louper, nie umiejąc pływać, pozostał, trzymając się silnie łódki. To go ocaliło, lubo co chwila nowe groziły mu niebezpieczeństwa. Nieszczęśliwy popchnięty był ku skałom; fale morskie to pogrążały go w głębiny, to znów wydobywały na powierzchnię. Noc ciemna zapadła, deszcz lał strumieniem, a Louper, pokaleczony i zlany krwią, przez kilka godzin podrzucany był ustawicznie przez fale.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/374
Ta strona została przepisana.