Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/381

Ta strona została przepisana.

— A one znoszą ją bez skargi — dorzucił John Mangles. — Ale jeżeli się nie mylę, panie Paganel, wspomniał pan o wiosce, położonej przy zbiegu dwu rzek.
— Tak — odpowiedział geograf — widzi ją pan oznaczoną na mapie Johnstona. To Ngarnarahia, o dwie mile blisko od zbiegu rzek.
— Czy więc nie możnaby tam spędzić nocy? Lady Helena i miss Grant nie będą się wahały zrobić o dwie mile więcej, aby tylko znaleźć hotel przyzwoity.
— Hotel! — zawołał Paganel. — Hotel w wiosce Maorysów? Ale ani nawet oberży, ani karczmy. Ta wioska jest tylko gromadą szałasów, powznoszonych przez krajowców i, mojem zdaniem, zamiast szukać w niej schronienia, najlepiej będzie unikać jej przez samą ostrożność.
— Zawsze te twoje obawy, Paganelu! — wtrącił Glenarvan.
— Kochany milordzie, lepiej jest nie ufać niźli zaufać Maorysom. Nie wiem, na jakiej są oni stopie z Anglikami, czy powstanie jest przytłumione, czy też zwycięskie lub czy nie wpadniemy w sam wir wojny. Zresztą nie będzie to chwalbą, gdy powiem, że ludzie tacy, jak my, stanowiliby dobrą gratkę dla krajowców — i nie radbym z własnej woli zakosztować gościnności zelandzkiej. Właściwiej będzie podług mnie unikać wioski Ngarnarahia, okrążyć ją i nie szukać spotkania z krajowcami. Gdy się już dostaniemy do Drury, to zapomnimy o trudach, a nasze odważne towarzyszki wypoczną sobie należycie.
Zdanie geografa przeważyło. Lady Helena wolała przepędzić ostatnią noc pod otwartem niebem, niż narażać swych towarzyszów. Ani ona sama, ani też Marja nie żądały wypoczynku i szły dalej brzegiem rzeki.
W dwie godziny potem pierwsze cienie wieczorne zaczęły zstępować z gór. Słońce, korzystając z nagłej przerwy w chmurach, przesłało jeszcze, przed zniknięciem z widnokręgu, kilka spóźnionych promieni. Dalekie szczyty na wschodzie pokryły się po raz ostatni barwą purpurową. Było to jakby szybkie pożegnanie podróżnych.
Glenarvan i towarzystwo jego przyśpieszyli kroku, gdyż wiedzieli, jak szybko zmrok zapada pod tą szerokością geograficzną i jak prędko obejmuje ziemię swym czarnym płaszczem. Chodziło więc o to, aby dosięgnąć zbiegu rzek, zanim się zrobi zupełnie ciemno. Ale gęsta mgła wzniosła się ponad ziemią i utrudniła rozpoznanie miejsc, któremi wypadało postępować.
Na szczęście słuch zastąpił wzrok, który stał się nieużyteczny wśród ciemności, i wkrótce szmer wyraźny wód oznajmił o połączeniu się rzek w jedno łożysko. O ósmej małe grono przybyło do tego miejsca, gdzie Wajpa niknie w Waikacie, wśród ryku wód, uderzających o siebie.