dwadzieścia kroków i odwracającym oczy od strasznego widoku, którego okropność miała się jeszcze zdwoić.
Sześć uderzeń maczugą z rąk sześciu silnych wojowników położyło nieszczęśliwe ofiary na ziemi, w potoku krwi: był to znak rozpoczęcia oburzającej sceny ludożerstwa.
Ciała niewolników nie bywają osłaniane takiem tabu, jak ciała panów: są one własnością pokolenia. Była to niby zapłata płaczkom pogrzebowym. Cały tłum krajowców — naczelnicy, wojownicy, starcy, kobiety i dzieci, bez różnicy wieku i płci — porwany zwierzęcym szałem, rzucił się na nieżywe ofiary. Prędzej, niż to zdoła szybkie pióro nakreślić, dymiące jeszcze ciała zostały rozerwane, rozdzielone, porozcinane nie na kawałki, lecz na odrobiny. Każda osoba z dwustu obecnych otrzymała cząstkę ludzkiego mięsa. Wyrywali je sobie, bili się o najmniejszy kawałek. Krople gorącej krwi bryzgały na tych potwornych biesiadników, krzątających się pod czerwonym jej deszczem. Był to jakiś szał i rozwścieczenie znęcających się nad swą zdobyczą tygrysów; coś w rodzaju cyrku, w którym jedne zwierzęta pożerają drugie. Na dwudziestu przynajmniej punktach rozpalono ogniska i powietrze przeniknęła woń spalonego mięsa. Gdyby nie straszny rozgwar tego przejmującego zgrozą bankietu, gdyby nie krzyki, wydzierające się z gardzieli zapchanych mięsem ludzkiem, jeńcy mogliby słyszeć odgłos kości chrupanych zębami ludożerców.
Glenarvan z towarzyszami starali się oszczędzić oczom biednych kobiet widoku tej strasznej sceny. Zrozumieli, jakie męczarnie czekały ich nazajutrz o wschodzie słońca i jakie tortury mogą poprzedzić śmierć podobną. Zamilkli z oburzenia.
Rozpoczęły się tańce pogrzebowe. Mocny trunek z „Ciper excelsum”, niby wywar z tureckiego pieprzu, podsycał szał dzikich. Nic już nie było w nich człowieczego. Doprowadzeni do szału, mogli nawet zapomnieć o tabu i rzucić się na więźniów.
Jednakże Kai-Kumu zachował przytomność umysłu pośród ogólnego szaleństwa. Zostawił tyle czasu, ile było potrzeba, aby krwawa orgja doszła do ostateczności, i umiał ugasić ją tak, że ostatnie obrzędy pogrzebowe odbyły się podług zwyczajnego ceremonjału.
Podniesiono trupy Kara-Tetego i jego żony i według zwyczaju zelandzkiego zgięte ułożono w ten sposób, że głowy opierały się o podniesione kolana. Trzeba było ciała pogrzebać nie na zawsze, ale na czas, dopóki nie opadnie ciało i pozostaną tylko kości.
Poprzednio już wybrano miejsce na „Udu-Pa”, czyli do grobu poza fortecą, w odległości dwu mil, na wierzchołku małej góry, zwanej Maunganamu, leżącej na prawej stronie jeziora.
Tam miały być przeprowadzone ciała. Przyniesiono dwie lektyki bardzo proste, a raczej dwoje noszów; złożono na nich ciała zgięte, na których sznury przytrzymywały ubiór. Czterech wojowników poniosło je na ramionach, a inni, rozpocząwszy na nowo swój
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/403
Ta strona została przepisana.