Być może, że pod naszemi nogami spoczywa bezowocnie siła kilku miljonów koni! Duncan nie potrzebowałby nawet tysiącznej części tej siły, by nas zawieść na koniec świata.
Wspomnienie Duncana, wywołane przez przez Johna, ogarnęło smutkiem Glenarvana, bo jakkolwiek rozpaczliwe było jego położenie osobiste zapominał często o niem w trosce o los swego statku.
W takich myślach pogrążony, spotkał na szczycie Maunganamu towarzyszki swej niedoli. Lady Helena podbiegła do męża.
— I cóż, kochany Edwardzie, z czemże wracacie? Z nadzieją czy też zwątpieniem?
— Z nadzieją, droga Heleno — odpowiedział Glenarvan. — Żaden z krajowców nie poważy się przestąpić granicy góry, będziemy zatem mieli czas na obmyślenie środków ucieczki.
— Zresztą i sam Pan Bóg każe nam ufać — odezwał się John Mangles, podając lady Helenie kartkę z Biblji, ze świętemi słowami. Młode kobiety pełne ufności, z sercami otwartemi na przyjęcie wszelkich łask Opatrzności, widziały w tych słowach niezawodną przepowiednię ocalenia.
— A teraz wejdźmy do Udu-Pa — zawołał wesoło Paganel — jest on naszą twierdzą, pałacem, jadalnią i pracownią! Nikt nam nie przeszkodzi. Pozwólcie, panie, bym was przyjął w tym rozkosznym domku.
Ruszyli więc wszyscy za geografem. Dzicy, ujrzawszy profanację grobowca, dali ognia, wyjąc przeraźliwie. Szczęściem, kule nie dosięgały tak daleko, jak krzyki; padły w połowie pochyłości wzgórza, gdy tymczasem wrzaski przenikały przestrzeń i w niej się rozpływały. Lady Helena z Marją Grant i towarzyszami, widząc, że zabobon krajowców silniejszy jest, niż ich gniew, weszli spokojni zupełnie do grobowca zelandzkiego wodza. Było to ogrodzenie z pali pomalowanych na czerwono; symboliczne postacie, wytatuowane na drzewie, oznaczały dostojność i wielkie czyny nieboszczyka. Amulety z muszli lub szlifowanych kamieni bujały, zawieszone pomiędzy słupami. Wewnątrz ziemia była zasłana liściem zielonym, a lekka wyniosłość w pośrodku wskazywała świeżą mogiłę. Na niej leżała broń wodza, strzelby nabite i podsypane na panewce, dzida, pyszny topór z zielonego jaspisu, oraz zapas prochu i kul, mogący wystarczyć na wieczyste łowy.
— To cały arsenał! — zawołał Paganel. — Zrobimy z niego lepszy użytek niż nieboszczyk; ci dzicy mają rozum, że zabierają z sobą broń na tamten świat!
— Ależ to są strzelby z fabryk angielskich — rzekł major.
— Nieinaczej — odparł Glenarvan. — Trzeba jednak przyznać, że to dość głupi obyczaj, żeby dawać dzikim w podarunku broń palną. Używają jej potem przeciw zdobywcom i słusznie nawet. Koniec końców, ta broń może nam się przydać.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/417
Ta strona została przepisana.