Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/434

Ta strona została przepisana.

narodowy hymn klanu Malcolma i święcił nim, śród okrzyków osady, powrót lorda na pokład. Glenarvan, John Mangles, Paganel, Robert, nawet major, płacząc, ściskali się wzajemnie. Cieszyli się, jak pozbawieni zmysłów. Geograf, oszalały zupełnie, skakał i celował jak z karabinu nieodstępną swą lunetą do ostatniej łodzi krajowców, dobijającej do brzegu.
Jednak załoga statku, zauważywszy poszarpane odzienie i wynędzniałe twarze podróżnych, dowodzące strasznych cierpień, powściągnęła swoje uniesienia. Nie byli to ci sami podróżni, odważni i promieniejący nadzieją, którzy przed trzema miesiącami ruszyli szukać śladów kapitana Granta, ale jakieś widma. Przypadek sprowadził ich na okręt, którego nie spodziewali się zobaczyć nigdy, ale w jakimże smutnym stanie wycieńczenia i bezsilności!
Glenarvan, zamiast pomyśleć o wypoczynku, o zaspokojeniu gwałtownego głodu i pragnienia, wypytywał Toma, skąd się wziął w tej stronie? Jak się stało, że Duncan nie dostał się w ręce Ben-Joyce'a? Jakimże cudem Opatrzność sprowadziła jacht na pomoc uciekającym?
Dlaczego? Jakim sposobem? Czemu? Brzmiało mnóstwo jednoczesnych pytań, spadających natarczywie na Toma. Stary marynarz nie wiedział, na co wprzód odpowiadać. Postanowił wkońcu słuchać tylko pytań Glenarvana i jemu tylko dawać wyjaśnienia.
— Ależ ci złoczyńcy? — zapytał Glenarvan — coś z nimi zrobił?
— Złoczyńcy? — powtórzył Tom głosem człowieka nierozumiejącego pytania.
— Naturalnie, ci którzy napadli na jacht?
— Co za jacht? — pytał Tom Austin. — Jacht Waszej Dostojności?
— Naturalnie że mój! I cóż się stało z tym Ben-Joycem, który wszedł na pokład?
— Nie znam wcale Ben-Joyce'a i nigdy go nie widziałem — odpowiedział Austin.
— Jakto nigdy? — zawołał Glenarvan, zdumiony odpowiedziami marynarza. — Powiedz mi zatem, Tomie, skąd się wziął Duncan przy brzegach Nowej Zelandji?
Jeżeli wszyscy świeżo przybyli na statek nie mogli pojąć zdziwienia starego marynarza, to jakież było ich samych zdziwienie, gdy odpowiedział spokojnym głosem:
— Z rozkazu Waszej Dostojności.
— Z mego rozkazu? — zapytał Glenarvan.
— Nie inaczej, milordzie, zastosowałem się do instrukcyj, zawartych w liście pańskim z dnia 14-go stycznia.
— W moim liście? W moim liście? — powtarzał Glenarvan.