— O dowody łatwo! — rzekł Glenarvan.
— Łatwo, milordzie? — odezwał się szyderczo Ayrton. — Sądzę, że się łudzisz. Zaręczam, że najlepszy z sędziów z Temple-Baru miałby kłopot ze mną! Kto wyjaśni, jak znalazłem się w Australji, gdy niema tam kapitana Granta? Kto dowiedzie, że jestem ów tak zwany przez policję Ben-Joyce, gdy mnie nigdy nie mieli w ręku, a wszyscy moi towarzysze są wolni? Kto odkryje na moją niekorzyść, oprócz pana, nie już zbrodnię, ale choćby jaki czyn naganny? Kto dowiedzie, żem chciał opanować okręt i oddać go w ręce zbrodniarzy? Nikt, rozważ, milordzie, nikt. Macie tylko podejrzenia, a tu trzeba pewników, by skazać człowieka; tych wam właśnie brakuje. Dopóki mi inaczej nie dowiedziecie, jestem Ayrtonem, kwatermistrzem statku
Britannia.
Mówiąc to, zapalił się nieco, lecz prędko wrócił do zwykłej obojętności; przekonany był, że to, co powiedział, zakończy badania. Ale Glenarvan odezwał się temi słowy:
— Ayrtonie; nie mam zamiaru wytaczać ci sprawy, to nie należy do mnie. Określmy jasno nasze wzajemne stosunki. Ja nie chcę nic wiedzieć takiego, coby cię kompromitowało: to rzecz sądu. Wiesz jednak, co pragnę wiedzieć, a ty jednem słowem możesz mnie naprowadzić na ślad utracony. I cóż? Powiesz?
Ayrton poruszył głową przecząco.
- Powiesz mi, gdzie jest kapitan Grant? — pytał Glenarvan.
— Nie powiem, milordzie — odpowiedział Ayrton.
— To wskażesz przynajmniej, gdzie rozbił się statek?
— Także nie.
— Ayrtonie — ciągnął Glenarvan teraz głosem prawie błagalnym — jeżeli wiesz, gdzie jest Henryk Grant, to powiedz to przynajmniej jego biednym dzieciom, które czekają na jedno słowo twoje?
Ayrton zawahał się, ściągnęły mu się muskuły twarzy i wymruczał cicho:
— Nie mogę.
I w tejże chwili, jakby wyrzucając sobie chwilę słabości, dodał gwałtownie.
— Nie, nic nie powiem! Jeżeli pan chcesz, to możesz mnie kazać powiesić.
— Powiesić! — krzyknął Glenarvan, uniesiony gniewem. Pohamowawszy jednak gniew, dodał głosem poważnym:
— Ayrtonie, tutaj niema ani sędziów, ani oprawców; na pierwszym przystanku oddamy cię w ręce władzy angielskiej.
— Właśnie tego tylko pragnę! — odpowiedział badany.
I powrócił spokojnie do kajuty, służącej mu za więzienie. U drzwi pozostawiono na straży dwu majtków, by zważali na najmniejsze poruszenie więźnia. Wszyscy obecni tej scenie rozeszli się oburzeni i zrozpaczeni.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/440
Ta strona została przepisana.