— Milordzie, lady Heleno — powtarzała, składając ręce — mój ojciec jest tam niezawodnie! Przysięgłabym, żem słyszała jego głos, wychodzący z pośród fali niby narzekanie lub pożegnanie ostatnie.
Spazmy i konwulsje wstrząsały biedną dziewczyną? Musiano przenieść ją do kajuty, dokąd udała się też lady Helena.
Robert powtarzał bezustannie:
— Ojciec mój jest tam! Jest tam niezawodnie, milordzie!
Obecni tej bolesnej scenie zrozumieli nareszcie, że dzieci kapitana Granta stały się igraszką przywidzenia. Ale jakżeż wyprowadzić z błędu ich zmysły, wstrząśnięte tak gwałtownie? Glenarvan chciał próbować. Wziął za rękę Roberta.
— Słyszałeś więc, drogi chłopcze, głos ojca?
— Niezawodnie — milordzie! Wołał z pośród fali: — Do mnie, do mnie!
— I tyś głos poznał?
— Jakto, czym poznał, milordzie! Przysięgam na to. I siostra słyszała i poznała, tak jak ja! Czy możesz przypuszczać, abyśmy się omylili oboje? Milordzie, śpieszmy na pomoc memu ojcu! Szalupy! Szalupy!
Glenarvan widząc, że nie potrafi wyperswadować złudzenia biednemu dziecku, spróbował jeszcze ostatniego środka i przywołał sternika.
— Hawkins, wszak byłeś przy rudlu w chwili, gdy upadła panna Marja?
— Byłem, milordzie — odpowiedział Hawkins.
— I nic nie widziałeś, ani słyszałeś?
— Nic.
— Więc widzisz Robercie!
— Gdyby to był ojciec Hawkinsa — odpowiedział chłopiec z nieposkromioną energią — Hawkins nie powiedziałby, że nic nie słyszał. To był mój ojciec, milordzie, mój ojciec!
Głos Roberta zamienił się w łkanie. Nagle chłopak pobladł, zamilkł i także stracił przytomność.
Glenarvan kazał przenieść go na swoje łóżko; chłopczyna, zwalczony wzruszeniem, zasnął głęboko.
— Biedne sieroty! — rzekł John Mangles — strasznie Pan Bóg je doświadcza.
— To prawda — odpowiedział Glenarvan — nadmiar boleści wywołał u obojga w jednej i tejże samej chwili to samo przywidzenie.
— U obojga! — powtórzył Paganel. — To rzecz dziwna! Nauka nie umiałaby tego objaśnić.
Więc i Paganel przechylił się nad morze i nadstawił ucha, dawszy poprzednio znak, aby milczano.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/457
Ta strona została przepisana.