na brzeg, wyczerpany wysiłkiem fizycznym i złamany moralnie. Towarzysze moi znaleźli mnie ledwie żywego. Okropna była ta noc ostatnia, spędzona na wyspie! Jużeśmy się mieli za opuszczonych na zawsze, rankiem jednak spostrzegliśmy, że okręt posuwa się małą parą. Spuściliście szalupę na morze... byliśmy ocaleni! Czy to nie miłosierdzie Boże? Dzieci moje biegły ku mnie, wyciągając ręce.
Henryk Grant skończył opowiadanie, pieszcząc i całując swe dzieci. I dopiero wówczas dowiedział się, że ocalenie winien był owemu dokumentowi zagadkowemu, który włożył w butelkę i rzucił na morze w tydzień po rozbiciu się Britanji.
Ale o czemże to rozmyślał Paganel podczas opowiadania kapitana? Oto zacny geograf po raz może już tysiączny zastanawiał się nad zagadkowym dokumentem. Teraz właśnie rozważał potrójny jego wykład, zawsze fałszywy. W jakiż sposób wskazana była ta wysepka na owym dokumencie, uszkodzonym przez wodę morską?
Wkońcu Paganel nie mógł dłużej wytrzymać i, chwytając kapitana za rękę, zawołał:
— Kapitanie, powiedz że mi nareszcie, coś napisał w tej twojej depeszy dla nas tak niezrozumiałej?
To zapytanie geografa obudziło ciekawość ogólną, bo spodziewano się nakoniec rozwiązania zagadki, nad którą męczono się przez dziewięć miesięcy.
— Czy pamiętasz kapitanie dokładnie wyrazy, które napisałeś? — pytał Paganel.
— Najdokładniej — odpowiedział Henryk Grant — bo nie było dnia, żebym sobie nie powtarzał tego, z czem może jedyna nadzieja naszego ocalenia była związana.
— I jakież to były wyrazy, kapitanie? — pytał zkolei Glenarvan — powiedz je nam, bo nasza miłość własna dotknięta jest do żywego.
— Z całego serca was zadowolę. Ale wiecie, że dla zapewnienia sobie tem lepszej szansy, włożyłem do butelki trzy dokumenty, każdy w innym języku. Któryż mam wam powtórzyć?
— Czy nie są jednoznaczne? — pytał Paganel.
— I owszem z maleńką różnicą.
— To prosimy o tekst francuski — rzekł Glenarvan — woda morska najmniej go zniszczyła i on to głównie był podstawą naszych dociekań.
— Więc powtórzę go, milordzie, słowo w słowo:
„Le 27 juin 1862, le trois-mâts Britannia, de Glasgow, s'est perdu à quinze cents lieues de la Patagonie, dans I'hemisphère austral. Portés à terre, deux matelots et le capitaine Grant, ont atteint I'ile Tabor.
— Aha!!... — wtrącił Paganel.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/463
Ta strona została przepisana.