— Zdaje mi się, Ayrtonie, żem źle zrobił, wysadzając cię niegdyś na ziemię zamieszkałą.
— Tak się zdaje, kapitanie.
— Więc teraz zajmiesz moje miejsce na tej bezludnej wysepce. Oby cię niebo natchnęło lepszemi uczuciami.
— Amen! — odpowiedział Ayrton spokojnym głosem.
Glenarvan przemówił także do kwatermistrza.
— Więc trwasz, Ayrtonie, ciągle w chęci pozostania na tej wysepce?
— Tak, milordzie.
— Więc posłuchaj moich słów ostatnich. Będziesz tu daleko od każdej innej ziemi, żadnych nie będziesz miał stosunków z ludźmi. Cuda rzadko się zdarzają, zatem nie umkniesz z tej wyspy, na którą cię Duncan przywiózł. Będziesz tam tylko z Bogiem, który czyta w sercach ludzkich, i będzie cię widział; ale nie będziesz zapomniany, nie zginiesz w miejscu nieznanem, jak to było z kapitanem Grantem. Jakkolwiek nie jesteś godny, aby ludzie pamiętali o tobie, nie zapomną cię oni. Ja wiem, że będziesz tutaj i gdzie cię szukać. Nie zapomnę o tem, Ayrtonie.
— Niech Pan Bóg szczęści Waszej Dostojności — odpowiedział Ayrton z prostotą.
Taka była ostatnia rozmowa Glenarvana z Ayrtonem. Łódź czekała, kwatermistrz zszedł do niej.
John Mangles kazał był już poprzednio przenieść na wysepkę kilka skrzyń z konserwami, odzieniem, narzędziami, bronią i zapasem prochu oraz ołowiu. Mógł więc Ayrton w pracy się odrodzić. Nic mu nie miało brakować, nawet książek, a była między niemi Biblja, którą tak szanują Anglicy.
Gdy nadeszła chwila rozłąki, podróżni i cała załoga zebrali się na pokładzie. Niejedno ściskało się serce. Marja Grant i lady Helena nie mogły powściągnąć wzruszenia.
— Czy tak być musi koniecznie? — rzekła lady do męża. — Czyż ten nieszczęśliwy ma tu zostać opuszczony?
— Tak być musi, Heleno — odpowiedział Glenarvan. — Będzie to pokuta!
Łódź odpłynęła pod zarządem Johna. Ayrton, wyprostowany, ciągle zimny, zdjął kapelusz i poważnie kłaniał się pozostałym na jachcie. Glenarvan obnażył głowę, to samo uczynili wszyscy inni, jak to jest zwyczajem czynić wobec umierającego człowieka. Łódź oddaliła się śród milczenia powszechnego.
Gdy przybiła do brzegu, Ayrton wyskoczył na ląd, a czółno odbiło od brzegu. Była czwarta po południu. Z pokładu widać było kwa-
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/465
Ta strona została przepisana.