Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/036

Ta strona została przepisana.

bez przerwy. Rozmawiała z wielkim spokojem i rozwagą.
Drażnił mnie ten jej spokój. Wolałbym, żeby rozpaczała, płakała.
Nakoniec gdy ostatni przedział walizy został napakowany, wszedłem do przedpokoju.
W dniu tym zebrało się mnóstwo robotników i kupców.
— Czy pan oszalał? — pytała mnie Marta.
Zrobiłem ruch twierdzący.
— I zabiera panicza ze sobą?
Tożsamo potwierdzenie.
— I dokąd to?
Wskazałem jej ręką wnętrze ziemi.
— Do piwnicy? — krzyknęła stara kobieta.
— Nie, — odpowiedziałem. — jeszcze głębiej.
Przyszedł wieczór, nie miałem pojęcia o upływającym czasie.
— Jutro rano o szóstej wyjeżdżamy, — odezwał się do mnie profesor.
O godzinie dziesiątej rzuciłem się na łóżko, jak nieruchoma masa.
Podczas nocy opadła mnie trwoga. Śniłem o przepaściach, miałem dużą gorączkę.
Czułem się ciągnionym przez profesora, pogrzebanym.