Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/053

Ta strona została przepisana.

szanym, a więc trochę po niemiecku i trochę po łacinie, mogłem ją przeto zrozumieć. Obracała się wciąż około tematów naukowych, jak to przystoi uczonym.
Ale profesor Lidenbrock był w rozmowie bardzo powściągliwy i wzrokiem zalecał mi również małomówność w kwestji naszej wyprawy.
Profesor Fridricksson zagadnął mego stryja o rezultat poszukiwań w bibljotece.
— Wasza bibljoteka! — wykrzyknął mój stryj. — Ależ ona składa się prawie z książek wybrakowanych i to na pustych prawie półkach!
— Jakto — odpowiedział profesor, — posiadamy osiem tysięcy tomów, z których wiele jest kosztownych i bardzo rzadkich, dzieła w języku skandynawskim i wszystkie nowości, w które nas zaopatrza co roku Kopenhaga.
— Skąd osiem tysięcy tomów? Według mego obliczenia...
— Ach, panie Lidenbrock, obiegają one kraj cały. Na naszej lodowatej wyspie żądza wiedzy jest olbrzymia! Niema rybaka, niema gospodarza, któryby nie potrafił czytać. Jesteśmy zdania, że książki nie powinny być więzione, lecz winny służyć do czytania dla wszystkich. Tomy te przechodzą więc z rąk do rąk i często wracają dopiero po roku i więcej.