Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/082

Ta strona została przepisana.

Musiał i tak czekać na hasło przewodnika, który po godzinie dopiero wyruszył znowu w wędrówkę.
Trzej islandczycy, którzy nam towarzyszyli, mroczni, o ponurym wyglądzie, nie przemówili przez cały czas ani słowa, jedli powoli, nie podnosząc na nikogo oczu.
Kraina ta ciemna, skalista, nieożywiona kwiatami i zielenią, nie rozweselona śpiewem ptaków, rzucała widocznie cień swój i na tutejszych mieszkańców.
Wszyscy oni byli tego typu, co Jan i trzej wybrani przez niego towarzysze.
Teraz zaczęliśmy przebywać zbocza Sneffels. Jego śnieżny wierzchołek, zdawał mi się być bardzo niedaleki, chwila jeszcze, a myślałem, że stanę na szczycie, tymczasem, jakżeż długie godziny dzieliły nas od celu, jakież straszliwe zmęczenie owładało memi członkami!
Kamienie, po których stąpaliśmy, nie spojone ani ziemią, ani żadną trawką, przy dotknięciu się naszych stóp staczały się w dół z nadzwyczajną szybkością i ginęły bez śladu. W niektórych miejscach przejście zdawało się niepodobieństwem, z pomocą tylko naszych lasek udało nam się dotrzeć do szczytu.
Muszę dodać, że stryj trzymał się mnie wciąż i uważał, żeby mi się co złego nie sta-