Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/090

Ta strona została przepisana.

siało, gdy z takiego otworu sypały się rozpalone kamienie i tryskała lawa.
Wnętrze miało mniejszy obwód i ze zgrozą myślałem o wejściu do głębi tego potwora.
Wchodzić do jamy, gdzie może wnet nastąpić wybuch, to pomysł szaleńca — myślałem.
Ale nie było czasu na rozmyślania. Jan, stanąwszy na czele, prowadził nas do wnętrza. Szedłem bez jednego słowa.
Aby ułatwić zejście do środka, Jan poprowadził nas po skałach rozwalonych, które dosięgały dna wulkanu i ułatwiały tem wejście do głębi.
Niektóre części krateru wewnątrz stanowiły niebezpieczne lodowce, z których łatwo można się było zsunąć w przepaść.
Związaliśmy się więc wszyscy sznurem i przewodnik, mając w ręku żelazny drąg, dotykał gruntu, aby nas w porę zatrzymać, jeśliby nam groziło niebezpieczeństwo.
Droga obeszła się bez żadnego wypadku. W południe przybyliśmy na miejsce.
Podniosłem głowę i zobaczyłem mały skrawek nieba...
W głębi krateru otwierały się przed nami trzy jakby kominy, przez które zapewne podczas wybuchu Sneffels wylatywały dymy i lawa.