Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/126

Ta strona została przepisana.

dzieją. Nie czułem już wcale zmęczenia, sam szmer wody mnie orzeźwiał.
Potok, który huczał nad naszemi głowami, płynął teraz na lewo, szemrząc i uderzając o ściany wewnętrzne skał granitowych.
Dotykałem wciąż ręką murów, sądząc, że wyczuję trochę wilgoci, ale suchemi były mury, tak jak suchemi były moje spalone od pragnienia wargi i gardło.
Pół godziny minęło, pół mili przeszliśmy znowu.
Było widocznem, że przewodnik słyszał szmer wody, wiedział, że gdzieś przypływa ona, ale nie widział jej wcale i musiał się jej doszukiwać.
Wkrótce nawet zawyrokował, że o ile będziemy odchodzić od miejsca, skąd dochodził szmer, gotowiliśmy ślad tej wody zatracić.
Zmieniliśmy kierunek drogi i Jan zbliżył się do miejsca, gdzie przewidywałem, że woda przepływa.
Usiadłem pod murem, podczas gdy wody potoku płynęły o dwie stopy odemnie z ogromną gwałtownością. Ale mur granitowy oddzielał mnie od tego potoku.
Bez zastanowienia, bez zapytania, czy jest jaki środek na to, aby przebić mury, pogrążyłem się w bezgranicznej rozpaczy.