Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/149

Ta strona została przepisana.

łem uchem wyrazy dziwne, niezrozumiałe, ale głośniejsze.
Słowo „zgubiony“ parę razy było powtórzone z akcentem bólu.
Co to znaczyło? Kto wymawiał ten wyraz? Stryj mój, czy też przewodnik? Ale jeśli ja słyszałem ich mowę, to i oni powinniby usłyszeć moją.
— Do mnie! — krzyknąłem z całych sił, — do mnie!
Słuchałem, czekałem na odpowiedź, krzyk jakiś lub westchnienie. Nie usłyszałem nic...
Minęło kilka minut. Cały wicher myśli przemknął przez moją głowę.
Myślałem wciąż, że mój osłabiony głos nie może dojść do mych towarzyszy.
— Bo to są oni, napewno oni! — powtarzałem. Któżby inny zagrzebany był pod ziemią, pod warstwą trzydziestomilo wą?
Zacząłem znów nasłuchiwać. Przykładając i posuwając ucho moje wzdłuż muru, wynalazłem punkt taki, w którym głosy zdawały się być najwyraźniej słyszane. Słowo „zgubiony“ znów, ułowiło moje ucho, poczem nastąpił jakby grzmot.
— Nie, — powiedziałem, — nie, głosy nie przenikają przez granitowe ściany, lecz wskutek akustyki rozlegają się w samej galerji!