Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/155

Ta strona została przepisana.

Nade mną, nachylony był stryj, wypatrujący we mnie iskierki życia.
Za pierwszem mojem westchnieniem wziął mnie za rękę, za pierwszem zaś spojrzeniem wydał okrzyk radości.
— Żyje, żyje! — wykrzyknął.
— Tak, — odpowiedziałem słabym głosem.
— Moje dziecko, — rzekł do mnie stryj, tuląc mnie do swej piersi — jesteś ocalony.
Byłem przejęty do żywego tkliwem brzmieniem jego głosu i staraniami, jakiemi mnie otaczał.
Ale trzeba było aż takiego przejścia, żeby ujawniły się w profesorze ukrywane dotąd dla mnie uczucia.
W tej chwili nadszedł przewodnik. Zobaczył dłoń moją w dłoni stryja i żywe jego oczy zabłysły radością.
— Dzień dobry! — powiedział.
— Dzień dobry, Janie, dzień dobry, — szepnąłem do niego. — A teraz, mój stryju, powiedz mi, gdzie jesteśmy?
— Jutro, Axelu, jutro, dziś jesteś zbyt osłabiony; owiązałem ci głowę bandażem, którego nie można naruszać. Śpij teraz, mój chłopcze, a jutro powiem ci wszystko.
— Ale chciałbym wiedzieć przynajmniej która godzina i jaki dziś dzień?
— Jedenasta godzina w nocy, niedziela,