Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/215

Ta strona została przepisana.

oparty o ogromny zelandzki kauris, stał olbrzymi człowiek, Proteusz tych stron poddziemnych, nowy syn Neptuna, i pilnował stada mastodontów!
Nie był to szkielet, jak na tem pogrobowisku z kości ludzkich, był to olbrzym, zdolny rozkazywać tym potworom.
Postać jego miała dwanaście stóp wysokości.
Głowa ginęła w gęstwinie czupryny.,.
Zdawały się być te włosy, jakby grzywą słonia z pierwszych wieków.
W ręku trzymał gałąź olbrzymią, broń godną tego przedpotowego pasterza.
Stanęliśmy jak wryci. Ale mogliśmy być spostrzeżeni. Trzeba było uciekać,
— Chodź! chodź! — krzyknąłem na stryja, który po raz pierwszy dał sobą przewodzić. W kwadrans potem byliśmy już zdala od tego okropnego wroga.
Teraz, gdy już mogę myśleć spokojnie, kiedy miesiące minęły od tego dziwnego i nadnaturalnego spotkania, co mam o tem myśleć? czy wierzyć? Nie! To niepodobna!
Zmysły nasze były podniecone, nasze oczy nie widziały tego, co zdawało się im jawą!