Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/223

Ta strona została przepisana.

Stryj mój wziął aparat, Rumkorffa, tratwę uwiązaliśmy na brzegu i cała nasza trójka wyruszyła na oględziny galerji.
Weszliśmy w głąb z łatwością, ale po pewnym czasie, olbrzymi głaz zagrodził nam dalszą drogę.
— Przeklęta skała! — zakrzyknąłem w złości, widząc się zatrzymanym przez nieprzewidzianą przeszkodę.
Szukaliśmy przejścia na lewo i na prawo, u góry i u dołu, ale na próżno. Nie było żadnego wyjścia.
Doznałem wielkiego rozgoryczenia i nie mogłem uwierzyć, żeby istniała taka przeszkoda. Nachylałem się, patrzałem u dołu skały. Nic!
Jan z lampą w ręku wyszukiwał też jakiegośkolwiek otworu, ale i jego poszukiwania było bezowocne.
Trzeba było rozstać się z nadzieją przejścia przez tę skałę.
Usiadłem na ziemi, stryj mój chodził wielkiemi krokami wokół głazu.
— A więc, jak Saknussem przeszedł? — krzyknąłem,
— Rzeczywiście, — rzekł stryj — czyżby był zatrzymany przez ten głaz?
— Nie! nie! — zawołałem z żywością Tu nie było pewnie tego głazu.