Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/227

Ta strona została przepisana.

— A więc wracaj czemprędzej.
Pobiegłem ku brzegowi i stanąłem przy tratwie.
Jan gwałownem pchnięciem odrzucił naszą łódź wraz z nami na morze. Była to chwila wstrząsająca. Profesor śledził wzrokiem igłę chronometru.
— Jeszcze pięć minut, — mówił, — jeszcze cztery! Jeszcze trzy!
Puls mój bił co pół sekundy.
— Jeszcze dwie! Jedna... Padajcie granity!
Co się wtedy stało? Huku, zdaje się, nie słyszałem. Ale bryły skał, zmiejszyły się nagle w moich oczach; otwarły się przedemną, jak wrota.
Spostrzegłem niezgłębioną przepaść, która miała ponad sobą mnóstwo szczelin. Morze, gwałtownie wstrząśnięte zdało się jedną olbrzymią falą, a na jej wierzchu nasza tratwa unosiła się prostopadle.
Wszyscy troje wywróciliśmy się. W chwilę potem ciemność zastąpiła światło. W końcu uczułem, że nie mam pod stopami oparcia. Chciałem przemówić do stryja, ale huk wody nie pozwolił usłyszeć ani słowa. Za skałą, która została wysadzona wybuchem, była przepaść.
Wybuch wywołał coś w rodzaju trzęsie-