Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/228

Ta strona została przepisana.

nia ziemi w tym gruncie, pełnym otworów. Przepaść otwarła się, a morze, zamienione w potok, wciągnęło nas w ten niezgłębiony otwór.
Czułem, żeśmy zgubieni.
Przeszło tak parę godzin. Wzięliśmy się za ręce i trzymaliśmy się rozpaczliwie tratwy, aby nie być wyrzuconym siłą fal do tej głębi.
Najstraszliwszy huk rozlegał się, gdy padały ściany galerji.
Otwierała się w ten sposób droga Arne Saknussema przed nami.
Ale zamiast ją utorować wyłącznie dla siebie, pociągnęliśmy za sobą całe morze.
Posępne myśli rodziły się w moim umyśle.
Wokoło ciemno było bardzo, ostatni bowiem nasz przyrząd elektryczny w skutek gwałtowności upadku rozbił się i zniszczył. O zapaleniu pochodni w tych warunkach nie było mowy, wiatr dął straszliwie, wprost, jakby kto smagał biczem po twarzy.
Byłem więc mocno zdziwiony zobaczywszy nagle przed sobą światło.
Zręczny przewodnik zdołał jakoś zapalić latarnię i jak tylko światełko zajaśniało w ręku Jana, można było zaobserwować przepaścistość głębi.