Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/229

Ta strona została przepisana.

Korytarz otwarty przez skałę, był bardzo szeroki.
Niedostateczne światło nie pozwoliło nam od razu spostrzedz tych murów, jakie się przed nami otwarły.
Pęd wody, jaki nas porwał, dorównywał tym spadkom, jakie zauważyć można tylko w Ameryce.
Pędziliśmy tak szybko, że przypuszczać można, iż tratwa przebiegała wraz z nami po trzydzieści mil na godzinę.
Stryj i ja, przytuleni do masztu, patrzyliśmy w dal nieruchomi.
Obróciliśmy się tyłem do wiatru, aby nie być uduszonym i przez gwałtowny wicher.
Tymczasem godziny mijały, sytuacja nie zmieniła się zupełnie, tylko jedna jeszcze okoliczność dopełniła grozy naszego położenia.
Rozglądając się wokoło siebie, zauważyłem, że większa część rzeczy zaginęła, podczas wylewu morza. Najwięcej obchodziło mnie to, czy zostały nam paczki z żywnością i instrumenty. Poruszając ręką na dnie tratwy, doszukałem się chronometru i busoli.
Ale ani kawałka drąga, ani motyki, ani młota, a co najstraszniejsza! żywności pozostało tylko na jeden dzień! Dotykałem tratwy we wszystkich jej zagłębieniach, szperałem wszędzie i nic!