Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/241

Ta strona została przepisana.


ROZDZIAŁ 44.

Na wierzchołku góry. Wyrzuceni przez lawę na ziemię.


Kiedy otworzyłem oczy, uczułem się trzymanym przez Jana i stryja.
Nie byłem raniony, ale potłuczony przez wybuch. Zostałem wyrzucony siłą wybuchu na brzeg otwartej przepaści.
— Gdzie jesteśmy? — zapytywał stryj, jakby zirytowany, że wrócił na powierzchnię ziemi.
— Czyż jesteśmy w Islandji?
— Nie! — odpowiedział przewodnik.
I ja powątpiewałem o tem. Kompas wskazywał kierunek północny, spodziewałem się ujrzeć nieprzebyte śniegi, niebo polarne, tymczasem wyciągnięci byliśmy na górze rozpalonej od słońca.
— Patrz, Axelu, patrz! —zawołał profesor.
Spojrzałem. Wulkan jakiś wyrzucał z krateru płomienie, dalej zaś rozciągał się śliczny sad, wyglądający jak kosz drzew oliwkowych, fig i winogron. Nie był to wcale widok krajów północnych.
Dalej ujrzeliśmy przecudne morze, jeszcze dalej port, kilka domów, wysepki, na morzu okręty, a nad tem wszystkiem cudne lazurowe niebo.